Ogłoszenie 

Uwaga! To forum jest w trybie offline.
Wszelką pomoc uzyskasz pod adresem
forum.ultimateam.pl


Administracja Forum


Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: Sabikku
Czw 27 Sty, 2011 22:18
Opowiadania Ekharta
Autor Wiadomość
Ekhart 



Preferowany:
RPG Maker XP

Dołączył: 06 Cze 2010
Posty: 7
Skąd: Waterford, IE
Wysłany: Pią 20 Sie, 2010 00:15
Opowiadania Ekharta
Tutaj będę zamieszczał swoje opowiadania ;) z góry przepraszam za doubleposty itd. ale staram się utrzymać względny porządek i jedno opowiadanie na post, tak więc jeśli nie będę miał żadnych komentarzy, to niestety, ale będę doublepostować.


Opowiadania są z gatunku horror/thriller


Cytat:
Rozmowa z Aniołem Śmierci

Autobus powoli, z jękiem starych hamulców zatrzymał się na przystanku. Drzwi otworzyły się z sykiem sprężonego powietrza. Przecisnąłem się między ludźmi i wydostałem się z pojazdu. Odetchnąłem z ulgą, wdychając w miarę świeże powietrze. Jazda autobusem wypełnionym ludźmi, przy ponad trzydziestostopniowym upale, to jedna z niewielu rzeczy, za którymi zdecydowanie nie przepadam. Drugą był brud i smród dużych miast. A Warszawa była właśnie takim dużym miastem.
Rozłożyłem małą, kieszonkową mapę i próbowałem znaleźć miejsce, w którym stałem. Za dobrze mi to nie szło. Nigdy nie potrafiłem dobrze czytać map. Postanowiłem więc zaczepić któregoś z przechodniów.
-Przepraszam.- powiedziałem do jakiegoś mężczyzny w średnim wieku, który szedł właśnie z swoją około czteroletnią córką.- Nie wie pan przypadkiem, jak dojść na ulicę…- zerknąłem na karteczkę, na której miałem zapisany adres-…Warszawską?
-Idziesz pan prosto, na pierwszym skrzyżowaniu w lewo. Potem w prawo i jesteś pan na Warszawskiej.- odpowiedział mężczyzna, przy okazji machając zamaszyście ręką i pokazując kierunek.
-Dziękuję.- odpowiedziałem.
Schowałem mapę do małej torby, którą miałem przewieszoną przez ramię i odwróciłem się.
-Hmm.- Westchnąłem.- Na skrzyżowaniu. Tylko, cholera, na którym?
Jakieś trzy metry dalej drogi krzyżowały się ze sobą. Następne skrzyżowanie było jakieś pięćdziesiąt metrów dalej.
„To chyba będzie pierwsze skrzyżowanie.”- pomyślałem. „A jak nie, to zawsze mogę się wrócić.”.
Poszedłem zgodnie z instrukcjami, jakie otrzymałem. Pięć minut spaceru i znalazłem się na szukanej przeze mnie ulicy. Osiedle „Niedźwiadek” było chyba najbrzydszym miejscem, jakie miałem okazje zobaczyć w swoim dwudziestoośmioletnim życiu. Wszędzie walały się śmieci, każda ławka miała wyłamane deski, śmietniki- jeśli gdzieś były- albo leżały przewrócone, albo spopielone. Po chodnikach chodziły kilkuosobowe grupy łysych, ubranych w dres młodych. Włożyłem rękę do kieszeni i profilaktycznie zacisnąłem ją na małej puszce z gazem %#?*. Tak na wszelki wypadek.
„Piękny przykład polskiego społeczeństwa.”- pomyślałem.
Błądziłem przez dobre dziesięć, może piętnaście minut, zwracając uwagę wszystkich dresiarzy jakich napotkałem. Zawsze wtedy zaciskałem dłoń mocniej, próbując sobie w ten sposób dodać otuchy. W końcu udało mi się znaleźć ten budynek, do którego chciałem trafić. Blok mieszkalny, oznaczony numerem 57, był zdaje się najmniej zdewastowanym- albo niedawno odnowionym- blokiem w okolicy. Ściany pod oknami pełne były sprayowych napisów „HWDP” czy „Legia”, a czasem dłuższych wiązanek pełnych błędów ortograficznych. Trochę niepewnie wszedłem do budynku.
Klatka schodowa wyglądała nie lepiej, niż ściany na zewnątrz, z tą różnicą, że tutaj wszystko było napisane markerem, nie sprayem. Podszedłem do drzwi windy i nacisnąłem przycisk. Brak reakcji. Spróbowałem ponownie, z tym samym skutkiem. Szarpnąłem za drzwi, ale winda najwyraźniej nie była na parterze. Westchnąłem i zacząłem wchodzić na górę po schodach. Zanim doszedłem na czwarte piętro, zabrakło mi tchu w piersi. Przystanąłem na chwilę, żeby odpocząć.
Nacisnąłem dzwonek przy drzwiach do mieszkania numer 34. Brzęczenie rozległo się po całym mieszkaniu. Cichy trzask zamka i drzwi otwarła mi starsza pani, na oko sześćdziesięcioletnia.
-Witam.- powiedziałem.- Ja tu byłem umówiony na wizytę z medium.
-Ach, tak, proszę wejść.- kobieta odpowiedziała mi grubym, suchym głosem.
Uchyliła drzwi szerzej, żebym mógł wejść.
Wnętrze mieszkania było udekorowane różnymi obrazami przedstawiającymi krajobrazy. Największy z nich pokazywał Kościół Mariacki w Krakowie. Z kuchni wyraźnie dobiegał mnie zapach bigosu.
-Mateuszu!- staruszka zawołała.
-Tak?- ktoś odpowiedział.
-Możesz wyłączyć komputer i iść gdzieś na jakąś godzinę? Mam klienta.
Z pokoju wyszedł nastoletni, masywny chłopak. Nie wyglądał na zadowolonego z faktu, że musi wyjść z domu w taki upał. Ja sam bym wolał siedzieć teraz w swoim wentylowanym pokoju.
-Proszę za mną.- powiedziała staruszka i zaprowadziła mnie do salonu.
W pomieszczeniu znajdowały się tylko i wyłącznie dębowe meble. Dębowe regały pełne książek, dębowe biurko i dębowy, okrągły stół. Stał on na środku pokoju, przykryty ciemnopurpurowym obrusem. Madame Iwona postawiła na nim wysoką na dwadzieścia centymetrów szklana piramidę o osobliwej, jasnoszarej barwie, jakby była wypełniona dymem. Wszystkie okna były zasłonięte grubą, czarną kotarą. Wszędzie panował półmrok.
-W dzień kontakty ze zmarłymi ciężko się przeprowadza. Najodpowiedniejszy jest środek nocy.- powiedziała staruszka, siadając przy stole.- Oczywiście, noc powinna trwać tam, gdzie dana osoba zmarła.
-Dobrze się składa, ponieważ z tego co wiem, osoba, z którą chcę się skontaktować, zmarła w Brazylii. Tam, o ile się nie mylę, teraz jest noc.
-Proszę usiąść, panie…
-Tomasz Brown.- przedstawiłem się, podając staruszce dłoń i siadając naprzeciw niej.
-Madame Iwona. Nie jest pan Polakiem, prawda?
-Nie do końca. Jestem w połowie Amerykaninem. Urodziłem się w Stanach, ale moi rodzice wrócili tu zaraz po stanie wojennym.
-Dobrze.- odpowiedziała Madame.- Czym się pan zajmuje?
-Jestem dziennikarzem. Piszę artykuły dla gazet, zarówno Polskich, jak i Amerykańskich i Brytyjskich. W wielu historycznych czasopismach można przeczytać moje prace.
-Ciekawe. A kogo pan chciałby przywołać?
-Josefa Mengele.- odparłem prawie szeptem.
-Słucham?
-Josefa Mengele.- powtórzyłem głośniej- Anioła Śmierci z Auschwitz.
Madame Iwona westchnęła lekko przerażona.
-A dlaczego chce pan akurat jego?
-Chciałem dowiedzieć się kilku rzeczy odnośnie Oświęcimia i jego badań.
-Niech pan wie, że nie robię tego chętnie. I daję panu nie więcej, niż dwadzieścia minut. Taki zły duch nie może być w naszym świecie za długo. Wie pan, co by się stało, gdyby tutaj wrócił?
-To duchy mogą wracać? Do naszego świata?
-A pan myśli skąd się biorą nawiedzone domy? Niedoświadczeni ludzie przywołują ducha, a potem nie potrafią go odesłać. Taki duch zostaje. Wiele chce wrócić tam, skąd ich przyzwano, a że nie mogą, proszą ludzi o pomoc. Jednak oni zazwyczaj uciekają. Boją się stanąć naprzeciw kogoś, kto od lat nie żyje.
Odchrząknąłem i zapytałem:
-Czy będę mógł notować podczas seansu? Bo zdaje mi się, że powinienem trzymać panią za ręce.
-Bujda. Trzymanie rąk to tylko bajeczka. Spokojnie może pan notować co pan chce. Jeśli jest pan gotów, możemy zaczynać.
Wyjąłem z torby długopis i notatnik i ustawiłem przed sobą.
-Zaczynajmy.- powiedziałem.
Madame Iwona położyła dłonie na piramidzie i zaczęła szeptać coś pod nosem. Mówiła w jakimś dziwnym języku, nie rozumiałem ani słowa z tego, co wypowiedziała. Mijały długie minuty, a ja powoli zaczynałem podchodzić do całej tej sprawy bardziej sceptycznie. Nie wydarzyło się absolutnie nic. Już miałem zamiar podziękować i odejść, gdy w pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciemniej, a piramida rozbłysła delikatnym, bladoniebieskim światłem.
Ogarnął mnie strach. Miałem nieodparte wrażenie, że w pokoju jest jeszcze ktoś poza nami. Czułem czyjąś obecność, słyszałem, jak oddychają. A przecież nikogo więcej tu nie było. Zacisnąłem nerwowo dłoń na długopisie, a po kręgosłupie przeszedł mi zimny dreszcz.
-Jesteście tu, prawda?- zapytała Madame Iwona.- Czy ktoś może mi pomóc?
Nastąpiła chwila ciszy, po czym rozległy się jakieś stłumione hałasy- tupoty setek butów, śmiechy, płacz dziecka. Mimowolnie zaczęły mi się trząść ręce, a w pokoju zrobiło się jakby chłodniej.
-Jesteście tu, prawda?- powtórzyła spirytystka.
Światło piramidy rozbłysło jaśniej, ukazały się w niej twarze ludzi. Czułem, jakby przez drzwi wpływały ich tu tuziny; jakby wypełniali oni każdy wolny centymetr w pomieszczeniu.
Dotarły do mnie głosy. Na początku brzmiały jak szelest liści rozwiewanych przez jesienny wiatr, jednak stawały się wyraźniejsze. Zdawało mi się, że słyszałem, jak ktoś mówił:
-…kierowcą i znam tą drogę… nie stanie… bezpiecznie na miejsce…
Z wierzchołka piramidy wydobył się odwrócony trójkąt blasku. Mogłem widzieć przez ten trójkąt, ale jednocześnie widziałem cienie i rozmyte sylwetki ludzi, chodzące wewnątrz. Pojawiła się twarz jakiegoś wychudzonego, starszego mężczyzny.
-Czego chcecie?
Jego głos brzmiał, jakby mówił przez grubą, szklaną ścianę.
-Potrzebujemy kontaktu z pewnym mężczyzną.
Twarz starca zmieniała położenie, jakby ktoś bawił się kamerą podczas kręcenia filmu. -Jak się nazywa ten mężczyzna?
-Josef.- powiedziała Madame Iwona- Josef Mengele.
Rozległ się krzyk, jęk i płacz kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Zatkałem uszy, ale to nie pomogło- jakby te dźwięki rozległy się wewnątrz mojej głowy.
-On jest zły!- starzec wykrzyczał, przeciągając każde słowo- On jest zły!- powtórzył.
-Wiem. Ale mimo wszystko chcę go widzieć.
Staruszek rozmył się, i przez chwilę widziałem cienie ludzi biegających w tę i z powrotem.
I wtedy zobaczyłem go. Blada twarz doktora Josefa Mengele, jego wysokie czoło i wąsik podobny do tego, jaki nosił Adolf Hitler. Wpatrywał się we mnie swoimi pozbawionymi wyrazu oczami. Jego mina wyrażała obojętność.
-SS-Hauptsturmführer?- zapytałem, lekko nerwowo.
Josef Mengele kiwnął tylko głową. Nie odezwał się ani słowem.
-Jeśli pan pozwoli, zadam panu kilka pytań. Pamięta pan swoje życie, prawda?
Kiwnął ponownie i powiedział łamaną polszczyzną:
-Owszem, pamiętam.
Otworzyłem swój notatnik i złapałem za długopis.
-Nad czym prowadził pan badania w Koncentrationkamp Auschwitz?
-Nad mnogimi ciążami. Chyba to wiecie. Wiele moich notatek zostało w obozie.
-Ma pan racje. Wiele. Ale nie wszystkie. Te co ważniejsze pan zabrał, prawda?
-Chyba nie próbujesz mi wmówić, że w waszych czasach wiecie mniej o karłach i bliźniętach, niż ja odkryłem?
-Nie wiem, od kiedy przeszliśmy na „ty”, ale dobrze wiesz, o co mi chodzi. Nad czym naprawdę prowadziłeś badania w Oświęcimiu? Co było tak potrzebne Niemcom, że zamordowali tam tylu ludzi? Do jakich badań potrzebny był wam uran?
Myślałem, że to, co wiem chociaż trochę zaskoczy Mengele, lecz jego twarz ciągle wyglądała tak samo- jak beznamiętna maska.
„Czyżby po śmierci ludzkie twarze zamieniały się właśnie w takie maski bez wyrazu?”- pomyślałem
-Herr Hitler chciał stworzyć drogą medyczną Supersoldat. Superżołnierzy, których armia mogła by się oprzeć nawet amerykańskim bombom atomowym.- odparł mi po chwili SS-Hauptsturmführer.
-Przecież nawet teraz nie jest możliwe stworzenie człowieka idealnego. A co dopiero w czasach wojennych, kiedy technologia była o wiele gorsza! To przecież absurd!
-Gdybym miał pół roku więcej, wasza Polen, a nawet Związek Radziecki czy Amerika padłyby u niemieckich stóp. Ale wy, podludzie, przeciwstawiliście się nam. A nasz wspaniały przywódca Hitler nie wytrzymał. Ale Deutschland jeszcze zatriumfuje!
Twarz Anioła Śmierci zniknęła, a wraz z nią trójkąt światła. W pokoju jakby zrobiło się luźniej- jakby setki dusz wyszły drzwiami i oknami, zostawiając znów tylko mnie i Madame Iwonę.
Wstałem z krzesła i włożyłem notatnik do torby.
-Wierzy pan w to, co nam powiedział? O tych superżołnierzach?
-Nie wierzę. Coś takiego jest niemożliwe. Chyba doktor Mengele oszalał po śmierci.
-A ten uran? Czy rzeczywiście zwożono go do Oświęcimia?
-Ludzie starali się to zatuszować, ale to prawda. Podejrzewam jednak, że próbowali znaleźć sposób na szybkie i bolesne uśmiercanie ludzi na otwartym terenie.- westchnąłem- Albo też chcieli stworzyć jakąś broń, nie wiem, jakiś pistolet strzelający uranową amunicją.
-W każdym bądź razie chyba się tego nie dowiemy.- odpowiedziała spirytystka, odsłaniając zasłony okien. Czarne chmury kłębiły się nisko na niebie.- Chyba będzie padać.
-Nie zapowiadali deszczu na dzisiaj.- odparłem, zarzucając torbę na ramię. Wyjąłem portfel i wręczyłem Madame Iwonie trzy pięćdziesięciozłotowe banknoty.- Jeszcze raz dziękuję za seans. Dużo mi nie pomógł, ale na pewno jest to niezapomniane przeżycie.
Założyłem buty i wyszedłem z mieszkania. Idąc powoli schodami w dół, ciągle myślałem o tym, co usłyszałem.
„To absurd. Superżołnierze. Phi. Coś takiego można zobaczyć tylko w amerykańskich filmach.”
Wyszedłem przed blok. Faktycznie, zanosiło się na niezłą ulewę. Wiatr wiał, rzucając gazetami i jednorazowymi reklamówkami na ulice i drzewa.
Potarłem ręce, żeby choć troszkę się ogrzać i już miałem iść na przystanek, kiedy piorun trafił w blok numer 57. Z góry spadła antena, którą zerwała błyskawica. Twardy, metalowy koniec trafił wprost między moje łopatki. Nie czułem bólu- mój kręgosłup został natychmiast zerwany. Straciłem czucie w całym ciele. Osunąłem się na chłodny asfalt, padając twarzą w własną krew.
W moich myślach rozległ się niczym eksplozja głos Josefa Mengele:
-Nikt nie będzie drwił z SS-Hauptsturmführera.
Powieki stały się strasznie ciężkie, a ja nagle poczułem się senny. Zamknąłem oczy…
________________________
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group | Template Klam by Ayene