Ogłoszenie 

Uwaga! To forum jest w trybie offline.
Wszelką pomoc uzyskasz pod adresem
forum.ultimateam.pl


Administracja Forum


Poprzedni temat «» Następny temat
Zamknięty przez: Nhadala
Czw 19 Lip, 2012 10:17
Albus Potter
Autor Wiadomość
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:43
Albus Potter
Z 3,4 lata temu zacząłem pisać kontynuacje Harrego Pottera, do dzisiaj kontynuuję tego fanfica. Od jakiegoś roku nie zajrzałem tam. Wymaga sporej korekty, ale tak sobie postanowiłem, że zrobię to gdy skończę, a został mi 1 rozdział x d


Rozdział Pierwszy
„Coś się kończy, coś zaczyna”

Albus

wyciągnął głowę z okna dopiero wtedy, kiedy peron całkowicie znikł mu z oczu. Twarz miał już całkiem zarumienioną z emocji. Znajdował się w przedziale pociągu do Hogwartu. Na ławce przy drzwiach siedziała Rose; córka Hermiony i Rona. Była całkiem wysoka jak na dość młody wiek. Miała długie brązowe włosy i niebieskie oczy. Al wiedział doskonale że również była przejęta, ale zręcznie to ukrywała. Była nieco przemądrzała, ale z opowiadań pana Ronalda nie aż tak bardzo jak kiedyś jej matka. Drzwi przedziału otworzyły się gwałtownie, a w nich stanął starszy brat Ala, James.
-W porządku? – spytał na powitanie z szerokim uśmieszkiem.
Albus wiedział co teraz brat chciał mu powiedzieć. Przez całe wakacje mówił mu o Hogwarcie i o tym że on może trafić do Slytherinu. Tym razem najwidoczniej powstrzymał się od uwagi na ten temat
-Tak, w porządku – odpowiedział cicho Albus.
-Będę w przedziale obok – powiedział i odszedł zamykając drzwi.
Chwile panowała cisza, a potem Albus odezwał się nieśmiało.
-Mam nadzieję że będę w Gryffindorze.
-Cała rodzina mojego taty była tam. Słyszałeś co powiedział? Że mnie wydziedziczy jak tam się nie dostanę.
-Na pewno żartował... – powiedział, ale sam był bardzo niepewny. Bardzo mu zależało na tym aby trafić do Gryffindoru. Nosił imię po dyrektorze Hogwartu, który właśnie tam był. Matka z ojcem również tam trafiła. Co powiedzą jeśli on dostanie się do Slytherinu? Rozmawiali tak o domach w Hogwarcie, powitalnej uczcie, przeprawie przez rzekę że nawet nie zauważyli jak szybko się ściemniło. Nałożyli na siebie szkolne szaty, a później Albus wyszedł na korytarz aby rozprostować nogi. Szybko zauważył swojego brata rozmawiającego z jakimś wysokim chłopcem. Byli już ubrani w szkolne szaty. Potter domyślał się że jest to jeden członek z paczki Jamesa.
-Albus. Chodź tutaj – James pomachał żywo do brata.
-To jest właśnie mój brat – chłopiec spojrzał na Albusa i wyciągnął drobną dłoń.
-Cześć, nazywam się Jack Fortune – oznajmił głębokim głosem. Al przywitał się i zaczął rozglądać się za bufetem. Albus kojarzył to nazwisko, ale nie potrafił sobie przypomnieć gdzie już je słyszał.
- Pierwszy rok? – Jack zagadnął do Albusa.
- Uważaj na McGonnagal. Jest już stara, ale potrafi zrypać ucznia.
Al jednak nie musiał wygłaszać co sądzi o rypaniu uczniów przez McGonnagal ponieważ Jack odbiegł do wołającego go kolegi. Młody czarodziej podszedł więc do bufetu razem z bratem i zaczął zamawiać najróżniejsze smakołyki.
- To syn Parvati. Pamiętasz ją? Była u nas kiedyś na obiedzie. Chodziła z ojcem do klasy.
- Ach! Rzeczywiście – odpowiedział bratu, kiedy odebrał sobie i Rose słodycze.
Do ich domu w dolinie Godryka przybywało mnóstwo gości. Nic dziwnego, Harry Potter ojciec Albusa dokonał dziewiętnaście lat temu wielkiego czynu. Pokonał największego czarnoksiężnika świata.
Albus wrócił do przedziału i zorientował się że w środku niema nikogo. Nieco zmieszany usiadł i położył słodycze na siedzenie. Dopiero ,kiedy minęło pół godziny drzwi ponownie się otworzyły i wbiegła Rose. Czerwona i uśmiechnięta na twarzy usiadła naprzeciw Albusa. Podróż trwała jeszcze tylko kilka chwil, ale Weasley i Potter zdążyli zjeść wszystkie słodycze. Pociąg zaczął zwalniać aż w końcu stanął. Za oknem trwała bezgwiezdna noc ,kiedy Al i Rose wyszli z przedziału i zaczęli się przeciskać przez tłum z kuframi. Po niespełna kilku minutach udało im się wyjść na ponurą stację w Hogsmead.
- Rose, gdzie jesteś? – zapytał zdezorientowany rozglądając się po uczniach. Tłum był ogromny. Al szczerze przeraził się widząc tylu uczniów stłoczonych w jednym miejscu.
- Tutaj – dobiegł go głos nieopodal niego.
-Pirszoroczni, tutaj!
Jego oczom ukazał się olbrzym, zza którego wielkiej brody ledwo było widać dwoje czarnych oczu. Hagrid go zauważył. Przez chwilę wydawało się, że nie wierzy własnym oczom, jednak nagle wybuchł gromkim śmiechem.
- Albus ! Chodź, chodź ! Cholibka, nie wiedziałem, że zaczynasz w tym roku ! Nikt mi o niczym nie powiedział…ech, jeszcze wczoraj stał tutaj twój ojciec, tak samo trzęsąc się ze strachu…- w tym momencie Rose zaczęła ciągnąć za płaszcz gajowego:
-Hagridzie, możemy już płynąć ? Wszystkim jest zimno.
- Rose ! Ty też ?! Galopujące gargulce ! Co tam słychać u Hermio…- przerwał na widok dygoczących z zimna pierwszoroczniaków
-Ehm, tak…eee – trochę się zmieszał, ale po chwili z uśmiechem zawołał do nich – No co tak stoicie ?! Łódki czekają ! – i zaczął iść w stronę jeziora, a tłum jedenastolatków podążył za nim.
Zaczął padać deszcz. Albus szczelniej okrył się płaszczem, zazdroszcząc w duchu Jamesowi, który grzał się w zamku z innymi uczniami. Krocząca obok niego Rose od jakiegoś czasu była przeraźliwie blada.
- Hej Rose, nic ci nie jest ?
- Nie…nic. – mówiła bardzo cicho. Bała się.
Albus też się bał. Choć powtarzał sobie w myślach to, co powiedział mu ojciec i tak chciał za wszelką cenę nie trafić do Slytherinu. Pragnął być Gryfonem, jak wszyscy w jego rodzinie. Wsiadł do łódki, a Rose tuż za nim. Deszcz się nasilał. Albus dopiero teraz zauważył, że łódki płyną same i pozostają suche pomimo siekającego deszczu. Zdziwienie tym prostym faktem pozwoliło mu oderwać się od ponurych myśli. Chciał uśmiechnąć się pocieszająco do Rose, ale dziwny skurcz mięśni skutecznie mu w tym przeszkodził.
Ich łódka wypłynęła z kamiennego tunelu i wtedy Hogwart ukazał im się w całej okazałości. Widok ogromnego zamku z tyloma wieżami zapierał dech w piersiach. Światła w oknach były zapowiedzią ciepła i miękkiego łóżka. Ich łódka dobiła do brzegu. Albus i Rose wyskoczyli z niej, nie odrywając wzroku od fortecy, która miała być ich domem przez dziesięć miesięcy. Włączyli się w tłum innych pierwszoroczniaków, tak samo zachwyconych zamkiem jak oni. Po kilku minutach stanęli przed wielkimi wrotami. Hagrid załomotał wielką pięścią i po chwili drzwi staneły otworem. Wkroczyli do ogromnej sali wejściowej. Blask pochodni wywoływał tajemnicze, drgające cienie. Na ścianach wisiało mnóstwo obrazów, z niektórych dobiegały ciche szepty. U stóp wspaniałych, marmurowych schodów stała wysoka, lekko podsiwiała czarownica w szmaragdowozielonej szacie. Choć na twarzy miała wiele zmarszczek, to jej oczy zdradzały młodość ducha i siłę charakteru.
- Pirszoroczni, pani profesor McGonagall – powiedział Hagrid z uśmiechem.
- Dziękuje ci, Hagridzie. Teraz poradzę sobie sama.
Hagrid puścił oko do Albusa, po czym wszedł po schodach i skręcił w prawo.
- Za mną.- profesor McGonagall poprowadziła ich w górę schodów, na piętro. Z prawej strony dobiegały ich odgłosy głośnych rozmów i śmiechów, jednak pani McGonagall poprowadziła ich do pustej komnaty na lewo. Stłoczyli się w niej, wyciągając głowy, by uważnie widzieć nauczycielkę.
-Witajcie w zamku Hogwart. Zanim zacznie się bankiet rozpoczynający nowy rok, zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów, który będzie dla was czymś na kształt rodziny w czasie całej edukacji w Hogwarcie. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny. Są cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin. Z każdego z nich wyszli na świat wielcy czarodzieje i znakomite czarodziejki. Pamiętajcie, że wasze osiągnięcia będą chlubą waszego domu, zyskując mu punkty, a wasze przewinienia karane będą utratą tych punktów. Dom, który osiągnie najwyższą liczbę punktów przy końcu roku, zdobędzie Puchar Domów, co jest wielkim zaszczytem. Mam nadzieję, że każde z was będzie wierne swojego domowi, bez względu na to, do którego trafi. Ceremonia przydziału rozpocznie się za chwilę, w obecności całej szkoły, dlatego radzę doprowadzić się do względnego porządku. – Jej spojrzenie omiotło wszystkich pierwszoroczniaków, ale gdy natrafiło na niego, Albusowi przez chwilę zdawało się, że profesor McGonagall się do niego uśmiechnęła, choć pewności nie miał.
- Wrócę, kiedy będziecie gotowi. – oznajmiła – Proszę zachować spokój.
Albus próbował przygładzić włosy, choć wiedział że to niemożliwe, a obok niego Rose nerwowo wygładzała szatę. Zapadła cisza, której żaden z pierwszorocznych nie odważył się przerwać. Strach przed nieznanym stał się nieodłącznym towarzyszem Albusa.
Nagły trzask drzwi zaskoczył wszystkich.
- Ustawić się w rzędzie – powiedziała McGonagall – Proszę za mną.
Gęsiego wyszli z komnaty, przeszli przez salę wejściową i przez wielkie podwójne drzwi wkroczyli do Wielkiej Sali.
Albus setki razy słyszał o niej, jednak żadne słowa nie były w stanie oddać jej wspaniałości. Tysiące wiszących w powietrzu świec oświetlały cztery długie stoły, przy których siedzieli starsi uczniowie. Przez niewidzialny sufit widać było burzowe chmury, z których właśnie spadał deszcz na dworze. Na wielkim podeście stał jeszcze jeden długi stół, przy którym siedzieli nauczyciele. Albus zauważył Hagrida, który po wypiciu zawartości wielkiego złotego pucharu odnalazł go wzrokiem w szeregu pierwszoroczniaków. Uśmiechał się radośnie, jednak to wcale nie pocieszało Albusa. Nie zatrzymując się, profesor McGonagall poprowadziła ich przed stół nauczycielski, po czym kazała im się ustawić w szeregu, twarzą do reszty uczniów. W migotliwym świetle świec wszystkie twarze wydawały się blade, tajemnicze, tak, że ledwie można było jej odróżnić od duchów wędrujących wokół stołów. Albus szybko opuścił wzrok, gdy profesor McGonagall ustawiła przed nimi stołek na czterech nogach. Na taboreciku spoczywała brudna, postrzępiona tiara. Wszystkie spojrzenia były w niej utkwione. Nagle szew w pobliżu jej krawędzi rozpruł się szeroko jak otwarte usta, po czym tiara zaczęła śpiewać:
Nie jestem najpiękniejsza,
Łach jest ze mnie stary,
Choć mi nie uwierzycie,
To mądrość jest mą siłą…,

Albus przestał słuchać, nagle zapragnął znowu być w bezpiecznym domu. Rozpaczliwie zaczął się rozglądać za tą jedyną twarzą, która dodałaby mu otuchy. Znalazł. James nie patrzył się na tiarę. Spoglądał prosto w oczy Albusa, bez słów oferując mu pomoc, której tak potrzebował. Jego pełen dumy uśmiech sprawił, że Albus ponownie spojrzał na tiarę, w skupieniu wysłuchując piosenki, w której tiara opisywała cechy każdego z domów.
Cała sala rozbrzmiała oklaskami, gdy tiara skończyła swój śpiew.
Teraz wystąpiła profesor McGonagall, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
- Kiedy wyczytam nazwisko i imię, dana osoba nakłada tiarę i siada na stołku.
- Abbot, Jessie!
Z szeregu wystąpiła dziewczynka o długich, czarnych włosach, nałożyła tiarę, i usiadła. Po kilku sekundach…
- RAVENCLAW! – krzyknęła tiara.
Przy drugim stole po lewej rozległy się wiwaty, a ucieszona Jessie pobiegła i usiadła przy nim.
- Belle, David!
- GRYFFINDOR! – David szybko pobiegł do krańcowego stołu po lewej, gdzie już czekał na niego wysoki chłopiec, najprawdopodobniej jego brat.
Lista posunęła się o parę miejsc do przodu…
-Smith, Tom! – tiara ledwie dotknęła jego głowy, gdy krzyknęła:
- GRYFFINDOR! – Tom chwiejąc się podszedł do stołu, przy którym Gryfoni zaczęli go klepać po plecach i podawać ręce.
Kolejka szła bardzo szybko, z każdym kolejnym uczniem Albusa ogarniał coraz większy strach przed tym, co nieuniknione.
-Malfoy, Scorpius! – z szeregu wystąpił bardzo wysoki chłopiec o krótkich, czarnych włosach i chłodnym spojrzeniu. Założył tiarę i usiadł na stołku. Po bardzo długim czasie tiara nagle krzyknęła:
- SLYTHERIN! – wrzask ze stołu znajdującego się na prawo był niemal ogłuszający. Scorpius z lekkim uśmiechem na twarzy doszedł do swojego stołu, gdzie od razu zrobiono mu miejsce.
- Potter, Albus!
Kiedy Albus wystąpił z szeregu, przez salę przetoczyły się głośne szepty, po czym nastała głucha cisza. Drżącymi rękoma nałożył tiarę na swoją głowę i usiadł na stołku. Od razu usłyszał w uchu cichy głosik:
- Kolejny Potter. Nieważne co myślisz, uważam, że powinieneś trafić do Slytherinu. Odziedziczyłeś po ojcu cechy, które pozwolą ci zostać wielkim Ślizgonem…wielki talent…
Albus kurczowo zacisnął ręce na spodniach i krzyknął w myślach: „Ale ja chcę trafić do Gryffindoru, tam gdzie był mój ojciec i tam, gdzie jest mój brat!”.
- Ech, zawsze to samo. Masz młodszą siostrę, tak ? No cóż…może chociaż ją uda mi się przekonać…
- GRYFFINDOR! – krzyk tiary przetoczył się po sali, wywołując ogłuszający wrzask przy stole Gryfonów. Nadal drżąc, Albus odłożył tiarę na taboret, po czym puścił się biegiem do brata, który krzyczał najgłośniej przy stole Gryffindoru. Odsunął się, robiąc Albusowi miejsce. Co chwilę podchodzili do niego ludzie, którzy chcieli uścisnąć mu rękę lub chociaż poklepać go po plecach. James coś do niego mówił, jednak nic do niego nie docierało. Poderwał głowę dopiero, gdy usłyszał znajome imię:
- Weasley, Rose! – przerażająco blada Rose nałożyła tiarę, która zatrzymała się dopiero na jej nosie. Przez dłuższą chwilę nic nie przerywało głuchej ciszy. Rose nagle się uśmiechnęła, a chwilę po tym tiara krzyknęła:
- RAVENCLAW! – ucieszona Rose pobiegła do stołu Krukonów, gdzie powitano ją z radością. Do Albusa nagle dotarło, że Rose jest pierwszym Weasleyem, który nie trafił do Gryffindoru. Nie wiedział czy cieszyć się, czy bać o nią. Sama Rose wydawała się zadowolona, ale Albus i tak chciał ją zapytać, czy nie boi się wydziedziczenia.
Skończyła się Ceremonia Przydziału. Wstała pani dyrektor Sprout. Albus otrząsnął się i utkwił w niej spojrzenie.
- Witajcie drodzy uczniowie! – omiotła wzrokiem całą salę, uśmiechając się promiennie – Nie będę was przetrzymywać, bo przecież nauczyciele też są głodni. Wsuwajcie! – usiadła chichocząc z własnego dowcipu, gdy Albus ucieszony zauważył, że na wszystkich złotych talerzach pojawiły się różne pyszności. Dopiero teraz sobie uświadomił, że jest strasznie głodny. Rzucił się na ociekające tłuszczem udko kurczęcia, a parę minut później już sobie żartował z Jamesem i poznawał uczniów siedzących obok. Po uczcie Albus osunął się na krześle, marząc o miękkim łóżku. Pani dyrektor wstała:
- W tym roku nie będzie długiej przemowy, choć jak zawsze pan Mucus pragnie przypomnieć, że używanie wszelkich gadżetów pochodzących z Magicznych Dowcipów Weasleyów jest surowo zabronione – kąciki jej ust delikatnie drgnęły – pragnę również poinformować, że wstęp do lasu sąsiadującego z zamkiem jest również surowo zabroniony – tu miała poważną minę. – Ale dość tych zakazów na dzisiaj. Musicie się porządnie wyspać przed pierwszymi lekcjami. Dobranoc wszystkim!
Albus dołączył do tłumu Gryfonów, prowadzonego przez nieznaną mu blondwłosą dziewczynę. Poprowadziła ich przez drzwi ukryte za rozsuwanymi panelami i wyblakłymi gobelinami. Wspięli się po kolejnych schodach, ziewając i potykając się. Doszli do korytarza, na końcu którego wisiał portret grubej kobiety w różowej, jedwabnej sukni.
- Hasło ? – zapytała
- Dumbledore – odpowiedziała dziewczyna będąca Prefektem, a portret usunął się, ukazując okrągłą dziurę w ścianie. Przeleźli przez nią i znaleźli się w pokoju wspólnym Gryffindoru: przytulnym, pełnym wysiedzianych foteli. Dziewczyna pokazała dziewczętom jedne drzwi, wiodące do ich dormitorium, chłopcom drugie, po czym weszła po schodach. Albus pożegnał się z bratem i zaczął wspinaczkę razem z Tomem. Ich pokój był na szczycie spiralnych schodów. Kufry już tam stały. Zbyt zmęczeni, by rozmawiać, przebrali się w piżamy i padli na łóżka.
Albus zasnął natychmiast…zbyt zmęczony, by powiedzieć „dobranoc”…zbyt zmęczony, by śnić.
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:43
Rozdział Drugi
„ Jaki ojciec taki syn? ”

Albus otworzył oczy. Powoli zaczęły wracać do niego wspomnienia z wczorajszego dnia. Nadal nie mógł uwierzyć, iż naprawdę trafił do Gryffindoru. Wreszcie jego wielkie marzenie się spełniło. To przez co ostatnio nie mógł spać. Tak bardzo bał się, że nie dostanie się do tego domu, że był naprawdę w szoku, kiedy tiara wrzasnęła to magiczne słowo, Gryffindor. Wszystko potoczyło się dobrze, więc Al odetchnął z ulgą i zadowoleniem. Wyszedł z łóżka i zaczął się ubierać, miał głęboką nadzieję, że jego klasa okaże się zgrana. Nie poznał jeszcze nowych kolegów i koleżanek, bo na uczcie był zbyt duży hałas i gwar. Albus po cichu zszedł do pokoju wspólnego i był szczerze zdziwiony, kiedy zobaczył czarnowłosą dziewczynę przy stoliku.
- Cześć- Potter nieśmiało zagadał do nieznajomej.
- Oh! Cześć- dziewczyna najwyraźniej była zaskoczona obecnością Albusa, tak jak on jej. Miała orientalną urodę i wydawała się starsza od Ala.
- Nie spodziewałam się kogoś tak wcześnie.
- To tak jak ja- Albus zaczerwienił się.
- Jestem Mia Chang, a ty? Wstała od stoliku i zaczęła grzebać w torbie.
- Albus Potter, ale wolę Al.
- Oh! – dziewczyna pisnęła cicho, a potem się zarumieniła.
- Przepraszam.
- Nie szkodzi, akurat jestem przyzwyczajony.
Dziewczyna znalazła to czego szukała i pożegnała się z Albusem.
Po kilku minutach, syn Harrego, schodził już do Wielkiej Sali na śniadanie. Gdyby nie to, że wstał tak wcześnie pewnie by się spóźnił, schody prowadziły ciągle w inne miejsca, drzwi zmieniały swoje położeni. Dopiero dzięki swojemu bratu, trafił do Sali. Przy stole Ravenclawu zobaczył Rose i już zamierzał do niej pójść, gdy zdał sobie sprawę, że Weasley należy do innego domu i widywać się będą raczej rzadko. Al westchnął i usiadł przy stolę Gryfonów. Podczas jedzenia poznał całą swoją klasę. Michaela Foremana, czarnoskórego, niskiego, bruneta. Allana Curlessa, bardzo wysokiego i chudego blondyna. Johna Davisa, zwykłego małomównego młodzieńca, Sue Porter, wysoką mulatkę o brązowych włosach. Linde Garland, niską blondynkę o nieprzeciętnej urodzie. Lidie Postman, wysoką, o złocistych włosach kobietę i Elizabeth Martin, wysoką czarnowłosą, uśmiechnięta dziewczynę. Każda z tych osób była bardzo specyficzna. Na przykład Allan miał bardzo dziwny styl mówienia, a Micheal ciągle mówił rymami. Linda nadużywała wyrazów takich jak: „no”, „ten” „tam”, ale wszyscy ci ludzie wydawali się być przyjaźnie nastawieni. Jedynie John nie dał się poznać. Po zjedzeniu śniadaniu, profesor McGonagall rozdała plany zajęć. Albus właśnie zawiązywał sznurowadła, więc tylko się zapytał Michaela.
- Co mamy?
- Ale z ciebie leń, wystarczy spojrzeć weń - i podsunął mu plan zajęć.

Potter spojrzał na tekturowy prostokącik i przeczytał dzisiejszą rozpiskę dnia. Zaraz po śniadaniu czekają ich eliksiry, później będą mieli transmutację, a po niej sporą przerwę. Potem będą dwie godziny zaklęć, zjedzą obiad i pójda na historię magii.
- Kto uczy eliksirów? – Albus odezwał się do brata, który siedział niedaleko nich.
-Soulfly, niezła jest – James szeroko się uśmiechnął
- W jakim sensie… - Al nie dokończył swojej wypowiedzi, bo Micheal go szturchnął palcem.
- Kończcie jedzenie smutasy, musimy iść do klasy.
Albus powędrował z Foremanem do lochów. Bardzo śmiesznie wyglądał śpiesząc się gdzieś. Był mały i puszysty, więc zabawnie przebierał małymi nogami. Po kilku minutach dotarli do klasy. W środku było bardzo zimno, na długich ławach stały cynowe kociołki, a pod tablicą widniało stare biurko nauczycielskie. Profesor Soulfly już na nich czekała. Albus domyślił się, co miał na myśli James mówiąc „niezła”. Rzeczywiście nauczycielka eliksirów była bardzo ponętna i miała długie czarne włosy, oraz wręcz idealne ciało. Potter zajął miejsce przy jednym z kociołków i spokojnie czekał. Po minucie cała klasa była zapełniona Gryfonami i Puchonami.
-Witajcie. Nazywam się Mary Soulfly i będę waszym nauczycielem od eliksirów. To subtelna i prastara dziedzina magii. Wymaga skupienia, maksymalnej koncentracji i podporządkowania.
Po tej krótkiej przemowie, zaczęła wyczytywać nazwiska z listy. Następnie, nauczycielka wprowadziła ich, w początki eliksirów. Dowiedzieli się o niezbędnych środkach ostrożności, o precyzji i dokładności z jaką mają warzyć swoje mikstury. Czas zleciał bardzo szybko, a Albus z klasą ruszył przed gabinet od transmutacji. Eliksiry bardzo mu się spodobało i już nie mógł się doczekać następnej lekcji. Tym razem wykładowcą była profesor McGonagall, opiekunka domu Gryfonów.
-Transmutacja to jedna z najtrudniejszych typów magii. Osoby, które będą się lenić, mogą już wynieść się ze szkoły. Dzięki ciężkiej pracy i koncentracji otrzymacie nagrodę – kaszlnęła kilka razy i kontynuowała.
Rzeczywiście, kiedy dostali zapałkę i mieli ją zamienić w igłę, Albus zapomniał o wszystkich regułach i zasadach dotyczących transmutowania. Na szczęście, wszystko było zapisane w zeszytach. Jedynie Sue Porter udało się coś zdziałać z zadaniem. Linda chciała podmienić zapałkę z igłą, ale została zauważona przez profesor McGonagall. Nie skończyło się to dla niej dobrze. Po lekcji wszyscy wrócili do wieży Gryffindoru, aby odnieść torby. Mieli teraz dwie godziny przerwy. Allan dyskutował o czymś zawzięcie z Lidią i Elizabeth. John w kącie czytał książkę, Michael przyniósł do pokoju wspólnego gitarę i zaczął grać wolną melodię. Albus wykorzystał okazję i wyjął kartkę oraz długopis. Napisał o przyjęciu do Gryffindoru, o nowej klasie i pierwszych lekcjach. Podszedł do sowiarni, aby odnaleźć Arnolda, jego puchacza.
- Zanieś to do domu, dobrze? – sowa uszczypnęła właściciela w palec i wyleciała przez otwarte okno.
Albus wrócił do dormitorium i zobaczył Michaela chowającego instrument.
-Na dziś koniec? – Al zapytał kolegę z uśmiechem
- Jak się nie ma weny, lepiej zejść ze sceny.
- Długo tak potrafisz? – na pyzatej twarzy Foremana zawitał szeroki uśmiech. Nie marnując czasu, razem zeszli z wieży kierując się do Sali Wejściowej. W jeden z klas Potter zobaczył grupkę ludzi i Mie przy stoliku, kiedy dziewczyna zauważyła jego wzrok tylko się uśmiechnęła. Chłopcy zeszli wysoki schodami i wyszli przez drzwi frontowe. Na błoniach było sporo osób, niektórzy coś jedli, odrabiali zadania, a inni po prostu się wylegiwali. Albus zauważył Hagrida idącego w jego stronę.
- Co jest Albus, w porząsiu? – Hagrid niósł w koszach jakieś dziwne rośliny.
- Tak, wszystko dobrze, to jest Michael. – Al przedstawił kolegę.
- A tak, Minerwa mówiła mi o tobie, twój ojciec produkuję miotły?
Chłopak tylko kiwnął głową, a Hagrid chrząknął.
- Cholibka, bo się spóźnię. Muszę lecieć - i odszedł, a syn Harrego i Michael powędrowali w stronę stadionu Quidditcha.
- Nie mówiłeś, że twój ojciec produkuję miotły.
- No i co z tego, to nic szczególnego…
- Lubię latać…
Foremanowi najwyraźniej nie spodobał się ten temat, więc Albus nic więcej o tym nie powiedział. Po jakiś czasie wrócili do wieży. Później cała klasa poszła na dwie godziny zaklęć, przedmiotu wykładanego przez starego, lekko bzikowatego nauczyciela, Johna Spenda. Na obiedzie, Al rozmawiał nieco z Elizabeth. Dowiedział się, że jej matka pracuję w ministerstwie, a ojciec jest aurorem, tak jak Harry. Albus przypomniał sobie nawet, że Elizabeth z rodziną była u nich na obiedzie. Ostatnim przedmiotem tego dnia, była historia magii, przedmiot wykładany przez ducha. Była bardzo nudna i usypiająca, a ograniczała się do notowania wykładów profesora Binnsa.
***
Pierwszy tydzień w Hogwarcie miał się ku końcowi. Okazało się, że Albus ma smykałkę do Eliksirów i obrony przed czarną magią. Gorzej wychodziło mu z transmutacją, albo zielarstwem. Przedmiotu tego uczył Neville Longbottom, stary kolega ojca Ala. We środy mieli też astronomię, obserwowali wtedy na wieży astronomicznej gwiazdy i zapisywali ich położenia i fazy.
Nadszedł piątek, lekcję skończyły się bardzo szybko. Minął tylko tydzień, ale Potter się zdążył odrobić masę zadań. Tego samego dnia, otrzymał także list od ojca.

Drobi Albusie

Cieszymy się z Ginny, że jesteś w Gryffindorze. Z tego co mi napisałeś, w klasie jest was ośmioro. To dziwne, u mnie było dziesięć osób. U nas wszystko dobrze, Lily przestała już płakać. Uważaj na brata i nie pakuj się w kłopoty. Pamiętaj o piątkowej herbatce u Hagrida.
Harry
Albus schował krótki list od ojca w kufrze. James mówił, że on też czasem, dostawał takie listy. Harry Potter był bardzo zapracowanym człowiekiem, ale Al wiedział o tym, więc tylko się uśmiechnął i zszedł do pokoju wspólnego.
- Michael, idę do Hagrida. Wybierzesz się ze mną?
- Czemu nie? Wreszcie ruszę siedzenie… - Michael wstał i przeszedł z Albusem przez dziurę w portrecie. Potter zaczął się zastanawiać gdzie może być teraz Rose, widywał ją praktycznie tylko na posiłkach, bo Gryfoni mieli lekcję z Puchonami. Ucieszył się więc bardzo, gdy zobaczył ją w Sali Wejściowej.
- Rose!- Albus zawołał za kuzynką.
- Cześć, co słychać? – spytała, gdy tylko dwóch Gryfonów do niej podeszło.
- Idziesz z nami do Hagrida?
- Pewnie.
Więc ruszyli przez błonia do chatki gajowego, a była ona umiejscowiona na skraju Zakazanego Lasu. W czasie podróży zdążyli poopowiadać sobie o pierwszym tygodniu szkoły, lekcjach i nauczycielach. Kiedy dotarli, Hagrid był akurat przed domkiem.
- Cześć dzieciaki!
Wszyscy przywitali się z olbrzymem i wstąpili do jego chatki na herbatkę. Dostali także twarde pierniki, ale tylko Michael odważył się zjeść całego.
- Cholibka, pamiętam jak twój ojciec Albus tutaj przyszedł, też żeby opowiedzieć o swoim pierwszym tygodniu. Galopujące gargulce, jak ten czas leci…
Albus, Michael i Rose zaczęli opowiadać o szkole, lekcjach, postępach, wieczorach w pokoju wspólnym i innych ważnych, lub mniej rzeczach.
- Coś mi się widzi Al, żeś dobry z eliksirów jest.
- Mój ojciec mówił, że nie lubił tego przedmiotu.
- To prawda, ale to pewnie przez Snape’a…
- Dlaczego? – Albus zaciekawił się tym. Wiedział przecież, że po profesorze od eliksirów miał imię.
- Nieważne, no już późno dzieciaki. Musicie wracać do szkoły- Hagrid najwyraźniej próbował zmienić temat.
Olbrzym pożegnał się z nimi w drzwiach i zaprosił ich do siebie w przyszłym tygodniu.
Trójka przyjaciół wróciła do szkoły, a Albus tej nocy miał o czym myśleć…
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:43
Rozdział Trzeci
„ Kącik ”
Albus nie mógł wytrzymać zamieszania, dochodzącego z pokoju wspólnego. Minął weekend i Gryfon wstawał z łóżka, aby udać się na śniadanie. Ubrał się i zszedł, sprawdzić co jest źródłem tego hałasu. Grupa uczniów oblegała tablice ogłoszeń, profesor McGonagall wieszała tam, ważniejsze lub mnie, wiadomości. Jednak, nigdy nie zdarzyły się, aby taki tłum zainteresował się jakąś nowiną.
- To ten, lekcja Quidditcha w czwartek. Dla wszystkich Gryfonów.
- Oh. Już rozumiem, skąd ta armia- Albus wiedział o lekcjach latania, ale ojciec mówił mu, że będzie ona tylko dla pierwszoroczniaków. Po jakimś czasie tłum przerzedził się i czarodziej dowiedział się, że owa lekcja, odbędzie się w czwartek, rano.
Cała pierwsza klasa udała się szybko na śniadanie, Potter czuł się podekscytowany na myśl o eliksirach, a właśnie po posiłku czekają go ich dwie godziny. Szybko zjadł i udał się do lochów. Na lekcji warzyli eliksir nasycenia. Prostą miksturę, którą można było stworzyć z podstawowych ziół, które można znaleźć praktycznie wszędzie. Po wypiciu takiego specjału nie odczuwa się głodu ani pragnienia. Profesor Soulfly wypisała na tablicy składniki i schemat warzenia. Po dwóch godzinach, wywar był gotowy. Wszyscy złożyli próbkę swoich wypocin w małej fiolce. Albus z drżącymi dłońmi, podszedł do katedry nauczycielki i oddal jej probówkę. Profesor Soufly wzięła miksturę chłopca i uśmiechnęła się szeroko.
- Bardzo dobrze.
Potter otrzymał swoją pierwszą ocenę, Powyżej oczekiwań.
Obrony przed czarną magią uczył Kingsley, były Auror. Człowiek o głębokim głosie. Na transmutacji było lepiej niż tydzień temu. Zapałka Albusa miała ostrzejszą końcówkę, jednak to nie zadowoliło profesor McGonagall. Potem były zaklęcia i dzień szkolny dobiegł końca. Gryfonii właśnie jedli obiad, kiedy jakiś Gryfon siedzący niedaleko Ala zawołał
- Hej!
Kilka osób obejrzało się na wysokiego blondyna, który patrzył na Albusa.
- O co chodzi? – czarodziej spojrzał niepewnie na nieznajomego.
Ludzie zaczęli wychodzić z Sali, więc Potter wyszedł razem z blondynem.
- Nazywam się Thomas High, jestem założycielem Kąciku Magii.
- Proszę?- Albus pierwszy raz słyszał o czymś podobnym
- Kącik Magii, utworzył taką grupę, kiedy byłem w piątej klasie. Mamy oficjalne pozwolenie od dyrekcji. Soulfly powiedziała, żebym cię zwerbował.
- Dlaczego?- mimo zdziwienia, czarodziej był bardzo zainteresowany ową grupą.
- Podobno jesteś niezły z eliksirów. Mamy specjalną grupę zajmującą się wywarami. Mamy wszystko, pojedynki czarodziejów, mecze Quidditcha, kółka dyskusyjne i inne.
- Pozwalają wam na mecze?
-Tak, dostaliśmy zgodę. W szkole jest około dziesięciu takich grup, więc uczestniczymy w lidze.
Albus był pod wrażeniem, James nigdy mu o czymś takim nie mówił.
- Więc jakbyś chciał dołączyć, to przyjdź dzisiaj do starej sali od zaklęć na drugim piętrze. O siedemnastej.
Albus pożegnał się z Thomasem i poszedł do wieży Gryffindoru. Idea takiej grupy, bardzo mu się podobała, więc już teraz wiedział, że za trzy godziny odwiedzi starą klasę po zaklęciach. Razem z Michaelem odrobił szybko wszystkie prace domowy i wyruszył na drugie piętro, kiedy zbliżał się do klasy, czuł coraz szybsze bicie serca. Już z daleko słyszał głosy dobiegające ze środka. Al niepewnie wkroczył do środka i rozejrzał się. Była to naprawdę spora klasa, zamiast zwykłych ławek umieszczone były duże stoły. Pod ścianą były także drzwi do drugiego pomieszczenia. Było tutaj naprawdę dużo ludzi, niektórych Gryfon znał z widzenia, większość była stłoczona przy jednym ze stołów. Inni wchodzili do drugiego pomieszczenia, albo stali pod ścianą i rozmawiali. Al zauważył, że nie było tutaj, ani jednego Ślizgona.
-Albus!- Thomas podchodził do niego.
- Fajnie, że jednak przyszedłeś.
High zaczął oprowadzać go po sali, pokazując wszystkie grupy. Pierwszym stołem, byli pasjonaci eliksirów. Potter zobaczył wśród nich Mie Chang. Drugą grupą byli uczniowie grający w karty. Nową edycję z czekoladowych żab, teraz każdy czarodziej miał przyporządkowaną silę magii, obronę itd. W talii jednego z graczy, widniała nawet podobizna ojca Albusa. Później zobaczyli drużynę Quidditcha zastanawiającą się nad nową taktyką. Na końcu w drugim pomieszczeniu obejrzeli kawałek pojedynku czarodziejów.
- I jak? – spytał Thomas po obejrzeniu całej sali.
Al był pod wrażeniem, bardzo spodobało mu się to co zobaczył. Mimo, iż nikogo tutaj nie znał, zgłosił swoją chęć na członka. Nie żałował, na pierwszym spotkaniu poznał się z grupą od eliksirów. Mia była w drugiej klasie, pyzatym był też Henry Plumber, gryfon z czwartej klasy. Adrew Johnson, krukon z trzeciego roku oraz Sara Jesica, Puchonka w wieku Albusa. Na początku wszyscy za wyjątkiem Sary, rozmawiali o rzeczach, o których Potter nie miał pojęcia. Starał się wszystko zapamiętać, chodź wiedział, że to i tak niemożliwe. Później, poszedł do graczy. Obserwował ich grę w karty, nie rozumiejąc znowu ani słowa, z ich żargonu. Na koniec zdążył obejrzeć pojedynek czarodziejów. Młody Gryfon rozbroił Krukona.
- Zbieramy się, muszę zamykać- Thomas ogłosił to trzy godziny później.
Albus pożegnał się ze wszystkimi poznanymi ludźmi i razem z Mią i Henrym udali się do wieży Gryffindoru. Ten drugi powiedział, że jeszcze ma coś do załatwienia i znikł, więc do pokoju wspólnego Al wszedł wraz z Chang. W środku było pełno ludzi, odrabiających prace domowe, rozmawiających, albo odpoczywających. Mia pożegnała się z Potterem i odeszła do swojej klasy, a Albus dołączył do swojej.

***
Czwartek nadszedł nieubłaganie, wszyscy Gryfoni byli bardzo podekscytowani lekcją latania. Cała klasa rozmawiała tego śniadania o technikach latania, Al próbował wsłuchać się w te porady, ale posiłek skończył się bardzo szybko i szybko powędrował z Michaelem na błonia szkoły. Widział zaniepokojenie na twarzy kolegi. Wiedział, że Foreman nie lubi latać.
Po krótkiej chwili dotarli na miejsce. Na trawie ułożone było osiem mioteł. Ich nauczyciel już na nich czekał.
- Witajcie! Nazywam się Oliver Wood i będę waszym nauczycielem latania. Ministerstwo zdecydowało, że praktyki latania to ważna kwestia nauczycie, więc będziemy się tu spotykać raz w tygodniu.
Wszyscy spojrzeli po sobie z uśmiechem.
- Od wiosny- dokończył z uśmiechem, a niektórym wesołe miny zmyły się z twarzy.
Zaczęła się lekcja. Uczniowie mieli najpierw poprawnie wsiąść na miotłę. Wszyscy uwinęli się z tym błyskawicznie. Następnie ode pchali się mocno od ziemi i wystartowali w powietrze. Oliver kazał im po kolei wykonywać różne ćwiczenia. Najczęściej były one bardzo łatwe, więc Albus, którego uczył trochę ojciec nie miał z tym żadnych problemów. Wood uśmiechnął się, widząc jak sprawie Potter wylądował na murawie. Inni też dawali radę, Michael mimo postury latał całkiem sprawnie, Elizabeth i Lidia latały bardzo ładnie, ale Linda koncentrowała się bardziej na Woodzie, niż lataniu.
- Dziękuję za lekcję. Spotkamy się na wiosnę. Jesteście wolni.
Tak właśnie minęła ta godzina. Zadowolona klasa wróciła do pokoju wspólnego opowiadając sobie nawzajem o swoich dokonania. Reszta dnia minęła na spokojnych lekcjach…

***
Nadszedł piątek, drugi tydzień szkolny miał się ku końcowi. Albus razem z klasą wyszedł na błonia. Słońce mocno nagrzało już trawę, więc przyjemnie było leżeć wraz z przyjaciółmi i rozmawiać. Nagle wpadło mu coś do głowy. Thomas wspominał mu, że kąciki są w poniedziałki i piątki.
- Która godzina? – spytał się grupy podnosząc się powoli.
- Pewnie będzie po piątej…
Al podniósł się i powiedział
- Muszę iść.
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, ale nikt nic nie powiedział, Albus ruszył więc do sali, w której odbywały się spotkania. Przywitał się ze wszystkimi i usiadł przy „eliksirowcach”.
Po jakimś czasie postanowił porozmawiać z drużyną Quidditcha. Miał ochotę polatać.
- Organizujemy treningi, ale tylko dla drużyny. Co prawda, co jakiś czas latamy tylko dla przyjemności. Mógłbyś wtedy się z nami zabrać.
- Świetnie- powiedział Albus i odszedł.
Resztę czasu spędził na dyskusjach, rozegrał też jedną partię w karty pożyczoną talią.
Później wrócił do dormitorium, położył się spać…
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:44
Rozdział Czwarty
„Kontrola”
Nadszedł październik i Albus musiał przyznać, że to czym się zajmowali przez ostatni miesiąc to była bułka z masłem. W porównaniu z tym co teraz przerabiali. Nauczyciele wprowadzali ich w coraz to trudniejsze aspekty magii. Minął już pełny miesiąc, więc Gryfon zdążył się zaklimatyzować w zamku. Polubił posiłki w wielkiej sali, błonia Hogwartu, lekcję, miękkie łóżko w dormitorium. Albus uczestniczył systematycznie w spotkaniach Kącika Magii, poznał większość osób tam zaglądających. Życie w szkole, biegło spokojnym rytmem, do momentu środowej lekcji eliksirów. Właśnie przepisywali długi sposób warzenia mikstury energii. Po jakimś czasie, rozległo się donośne pukanie. Wszyscy drgnęli i obejrzeli się do tyłu. Drzwi się rozwarły, a w nich stanęła dorosła kobieta w szmaragdowej szacie. Za nią widniał mężczyzna ubrany bardzo podobnie. Profesor Soulfly wstała i podeszła do nieznajomych. Albus poznał, że byli to pracownicy ministerstwa.
-Witam, jestem Mandy Scratch i pracuję w ministerstwie. Przybyliśmy na kontrole jakości.
Profesor Sprout o niczym mi nie mówiła.
-Tak, ta wizytacja została wydana w bardzo krótkim czasie- Scracht spojrzała na skąpo ubraną nauczycielkę od eliksirów i zaczęła się przechadzać wraz z towarzyszem po sali. Albus wiedział, że mimo tego, iż wizytatorzy oglądali wszystko w sali, to jednak nie wydawali się być tym zainteresowani. Profesor Soulfly wydała się na zmieszaną, ale kontynuowała zajęcia. Wizytator, wysoki barczysty mężczyzna o kamiennej twarzy zwrócił się do Michaele Foremana siedzącego obok Albusa.
- Przeszkadza ci to, że nauczycielka ubiera się tak jak teraz?
- Nie, to znaczy, nie mam nic przeciwko- Albus spojrzał ze zdziwieniem na kolegę, ale ten tylko wzruszył ramionami.
-Czy macie jakieś spięcia w swoim domu?- tym razem zapytał obu Gryfonów
- Nie – odpowiedzieli jednocześnie Foreman i Potter patrząc po sobie ze zdziwieniem.
***
Na obiedzie Gryfoni mieli o czym dyskutować. Kontrola z ministerstwa zdziwiła nawet nauczycieli.
-Byli już u nas na dwóch lekcjach – stwierdziła Sue Porter z goryczą.
-No, nie ma jak się skupić – Alkan także nie był zadowolony.
Albus zauważył, że nie ma wśród nich Johna.
- Gdzie jest…
- Źle się czuję i został w dormitorium – powiedziała Linda uśmiechając się do niego.
Albus dokończył posiłek i udał się z klasą na transmutację. Profesor McGonagall powiedział im o sądzi o takich niespodziewanych wizytach.
- Już kiedyś, bywały takie wizytację i nie skończyło się to dobrze dla szkoły, ani dla ministerstwa – Al dałby sobie głowę uciąć, że nauczycielka przez chwilę popatrzyła się na niego. Niestety, nic więcej o tym im nie powiedziała i zaczęła prowadzić lekcję. Pod koniec dnia byli jednak zszokowani, kiedy ujrzeli wizytatorów w ich pokoju wspólnym, zaglądających w każdy kąt i zadających idiotyczne pytania. Wedle ich wyjaśnień wszystko miało na celu sprawdzeniu jakości szkoły i samopoczucia uczniów. Albus nie był zmęczony więc został w pokoju wspólnym, aż do północy, kiedy Gryfoni ruszyli na lekcję astronomii.
***
Bardzo szybko nadszedł piątek, to w ten dzień wizytatorzy nareszcie opuścili szkołę. Albus siedział wraz z klasą w pokoju wspólnym po całym dniu zajęć. Albus przeciągnął się i poszedł wraz Michaelem na kącik. Foremanowi spodobał się pomysł tej organizacji i dołączył do grupy. Najczęściej grał w karty, albo dyskutował na temat zielarstwa. Nieco później ny Gryfoni dotarli do miejsca spotkań grupy. Al chciał podejść do znanego mu już stolika, ale zauważył machającego do niego Freda Barrowsa. Kapitana drużyny Quidditcha, tego ugrupowania.
- Hej, co jest?- Albus zawołał na powitanie.
- Wspominałeś kiedyś o Quidditchu, właśnie wybieramy się na trening i brakuję nam ścigającego. Rozchorował się – powiedział z nadzieją w głosie, a Albus obejrzał się na Michaela. Stwierdził, że i tak jego kolega jest zajęty, więc nie będzie miał nic przeciwko jak zostanie sam.
- Czemu nie, ale nie oczekuj po mnie zbyt wiele- Al nieco się obawiał, ale czuł się zarazem podekscytowany.
- Świetnie, nie ma sprawy, idziemy – Fred zawołał drużynę i wszyscy ruszyli do sali wejściowej, aby ruszyć na stadion. Na błoniach było jeszcze jasno, więc wszyscy udali się do szaty, aby się przebrać i wyposażyć w miotły. Członkowie drużyny pomogli Potterowi wszystko dopasować.
- Oczywiście, nasza liga jest mniej popularna – rzekła dziewczyna o blond włosach zapiętych w kucyk.
- Większość osób tu grających, albo nie chciało być w drużynie swojego domu, ale w ogóle się do niej nie dostali – wtrącił pałkarz.
- Chciałbym zmierzyć się z jakąś drużyną domu. Pokazalibyśmy na co nas stać- powiedział Fred i wyszedł na boisko do Quidditcha, a za nim podążyła cała drużyna z Albusem.
Al ujrzał olbrzymie trybuny, trzy pętla po dwóch stronach pola i zieloną, starannie przyciętą trawę.
- Dobra, podzielimy się teraz na cztery osoby i zagramy mały mecz – powiedział kapitan i zaczął dzielić ludzi.
W jednym zespole było po dwóch ścigających, jeden pałkarz i obrońca. Fred był ścigającym. W zespole Albusa, był Mark, Julia i Steve. W drużynie przeciwnej był jeden z rezerwowych graczy.
- Lecimy, gramy do stu– powiedziała Julia i odbiła się od ziemi.
Albus poszedł za jej przykładem i zrobił to samo. Wzniósł się w powietrze i obserwował jakąś małą dziewczynę idącą na środek boiska z skrzynią, kiedy dotarła na środek, wypuściła dwa tłuczki i kafel. Fred natychmiast to przejął. Był naprawdę dobry, przeleciał pod Julią i natarł na słupek, rzucając kafel w boczną pętle. Steve ledwo obronił ten strzał natychmiast podając do Albusa. Gryfon przyśpieszył. Nie czuł się pewnie na miotle, więc nie było to łatwe wyzwanie. Nagle coś mu świsnęło koło ucha, to tłuczek, który odbił w jego stronę pałkarz. Spowodowało to, że piłka wyśliznęła się z ręki Ala i wpadła prosto w szpony ścigającego z drużyny przeciwnej. Tym razem, Steve nie dał rady, obronić rzutu. Drużyna Freda zyskała dziesięć punktów. Zanim Albus się obejrzał Julia już pędziła na miotle, ku słupkom przeciwnika, ale obrońca wykonał niesamowity skok i odbił piłkę w przeciwnym kierunku. Kapitan przechwycił ją z łatwością, bez żadnego problemu ominął Albusa i zdobył następne punkty dla swojej drużyny. Później sytuacja się poprawila Julia zdobyła pod rząd trzydzieści punktów. Później, Albus zdołał wrzucić kafel do pętli, kiedy niechcący zjawił się pod bramkami, uciekając przed tłuczkiem. Szczęśliwa passa mineła tak szybko, jak przyszła. Przeciwna drużyna zmieniła wynik meczu, siedemdziesiąt do czterdziestu, do momentu, kiedy Albus znowu wrzucił piłkę w jedną z tyczek. Za jego przykładem, popędziła Julia, która również strzeliła gola. Ostatnią bramkę zdobył Fred, wygrywając ze swoją drużyną z przewagą czterdziestu punktów. Było już naprawdę ciemno, kiedy wszyscy wracali do swoich domów, dziękując sobie za grę. Albus od razu udał się do dormitorium. W pokoju wspólnym nie było już nikogo, więc Gryfon po cichu wszedł do sypialni. Coś za oknem przykuło jego uwagę. To było zarazem piękne jak i straszne, niewyraźna płonąca sylwetka unosząca się w oddali w powietrzu. Była ledwo widoczna, a po chwili znikła. Jak gasnąca gwiazda…
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:44
Rozdział Piąty
„Tajemnica Michaela”

Albus wstał z łóżka nieco zmęczony. Czuł lekkie zakwasy po meczu Quidditcha. Ubrał się pośpiesznie, co nie przyszło mu z łatwością. Zszedł do pokoju wspólnego gdzie zastał jedynie Michaela. Wyglądał na padniętego, tak jakby nie przespał kilku dni.
- Michael. Cześć, myślałem, że jeszcze śpisz- powiedział Albus.
- Och! Cześć, trochę się nie wyspałem, to przez to wypracowanie, którego nie oddałem – wymamrotał.
- O czym ty mówisz? Przecież nie pisaliśmy żadnego.
- Nie? Być może, ale przynajmniej się zrymowało – powiedział, a głowa opadła mu na krzesło.
Chwilę później słychać już było tylko donośne chrapanie. Albus pokręcił głową z niedowierzaniem i wyszedł z pokoju. Było bardzo wcześnie, toteż czarodziej nie udał się do Wielkiej Sali, ale na szkolne błonia. Mimo, że trwała jesień było dosyć ciepło. Szybko jednak wrócił do zamku, zmienił zdanie dotyczące pogody, kiedy trochę zmarzł. Niektórzy uczniowie już się rozbudzili i na korytarzach rozpętał się lekki ruch. Al ruszył do Wielkiej Sali. Przy stole Gryfonów siedziała tylko Sue Porter, Albus usiadł naprzeciwko niej, ale zanim zdążył się przywitać przy stole pojawił się Michael, już w nieco lepszej formie.
- Mamy sobotę, mogłeś odespać – zauważył Albus.
- Nie chcę ciągle spać, czasem wypada wstać- powiedział i parł głowę o rękę.
- Ciągle? Wyglądasz jakbyś nie zmrużył oka.
Chwilę później do sali wkroczył Allan Curless i kilku Puchonów. Była już pora śniadania, ale zwykłe w weekendy nikomu się nie śpieszyło. Nie było w tym nic dziwnego. Allan podszedł do stołu swoim rozbawiającym krokiem. Był naprawdę wysoki, a długie ręce i garb sprawiały, że kiedy szedł ręce machały mu jak szalone.
- Die Katze – powiedział All na przywitanie, na co wszyscy zareagowali tak samo, unieśli lekko brwi do góry.
***

W pokoju wspólnym czekała na niego sterta zadań domowych i już młody Gryfon zamierzał wziąć się do odrabiania lekcji, kiedy prawie zderzył się na korytarzu z Mia. Chciał skręcić w lewo, kiedy naglę Gryfonka wyskoczyła zza rogu.
- Och!- Powiedziała, poprawiając długi czarny kuc, który wyskoczył jej do przodu.
Albus się nieco zmieszał.
-Wybacz, nie zauważyłem cię.
- Nie szkodzi, właśnie cię szukałam- powiedziała, ale wyraźnie się zakłopotała.
- Mam ci przekazać, że dzisiaj odbędzie się dodatkowy kącik.
- Świetnie, o tej godzinie, co zawsze?- spytał uradowany Albus
-Zaraz po obiedzie – powiedziała z uśmiechem i pomachała mu na pożegnanie.
Al popędził szybko do pokoju wspólnego i razem z Johnem odrobił pracę domową. Widział, że i on nie wyglądał najlepiej. Był zgoła blady. Po dwóch godzinach Potter odczuł wielką ulgę. Zamknął z hukiem podręcznik do transmutacji, schował pióro do torby i pożegnał się z Johnem. Do obiadu było jeszcze sporo czasu, więc gryfon postanowił się przejść. Minął Jamesa i ruszył przez korytarz. W jednej z klas Albus zobaczył Lindę rozmawiającą z jakimś wysokim Krukonem. Po chwili napotkała wzrok Albusa i zaczęła do niego energicznie machać ręką. Potter tylko się uśmiechnął i ruszył dalej. Nie chciał wdać się w dyskusję z Lindą, ponieważ nie był pewny czy wyniesie z niej cokolwiek mądrego. Młoda Gryfonka była całkiem z innego świata.

***
Al kilka godzin później zszedł na spotkanie Kącika Magii. Szybko znalazł swój stolik. Ten, który zajmowali eliksirowcy. Zwykle to tutaj spędzał większość czasu na spotkaniach, coraz częściej udzielał się w rozmowach, co nie znaczyło, że tylko tutaj przebywał przez cały dzień. Ostatnio zaczął przyglądywać się pojedynkom i obserwować Michaela, kiedy ten grał w karty. Teraz jednak go nie było, a wspomniał, że ma coś pilnego do załatwienia. Godziny mijały i zaczęło się ściemniać. Albus wrócił do pokoju wspólnego. Przy kominku siedziało kilku Gryfonów, w tym Sue, Michael i Elizabeth. Al. Nie mając siły na rozmowy, życzył im dobrej nocy i poszedł się położyć. Założył piżamę i wszedł do ciepłego łóżka. Bardzo szybko zapadł w sen, który jednak nie był spokojny. Tej nocy Albusowi śniły się dziwne rzeczy. Widział siebie, jak wchodził do pokoju wspólnego, kiedy otoczył go tłum uczniów z obłędem w oczach. Al. Stał jak wyryty i zamknął oczy, a kiedy je otworzył widział tylko czerwone kotary swojego łóżka. Było bardzo cicho, Albus przetarł oczy i przeciągnął się rozlegle. Al odsunął czerwoną zasłonę i rozejrzał się po dormitorium. Większość łóżek było zasłoniętych, oprócz łoża Michaela. Kotary były odsłonięte, a pościel zmącona. Albus westchnął i położył głowę na poduszce. Zasłonił swoje łóżko i zamknął oczy.
- Co on znowu wyprawia… - pomyślał i zapadł w sen.
***
Albus lubił poniedziałki z kilku względów, lekcję kończyły się bardzo wcześnie, a do tego były to przyjemne zajęcia, no i w poniedziałki był kącik. Al. Czekał tylko na kolejny trening Quidditcha, który jednak był bardzo odległy. Jednak nie wszystkie dni były takie kolorowe, tematy lekcyjne były coraz cięższe, a w dodatku Michael coś ukrywał. Po południu Potter zszedł na kącik. Przyszedł za wcześnie, toteż nie było jeszcze dużo ludzi. Jedynie w sali od pojedynków ktoś walczył. Gryfon z Puchonem toczył zaciętą bitwę. Zaklęcia przeszywały powietrze z prędkością strzały. Jedna pomyłka Gryfona sprawiła, że grot zaklęcia uderzył prosto w pierś Albusa. Gryfon upadł na ziemię spetryfikowany.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię – powiedział i zdjął zaklęcie z Albusa, który powoli podniósł się na posadzkę. Był nieco oszołomiony.
- Nic nie szkodzi – powiedział otrzepując kurz z szaty.
- Jestem Tom Claw- był to krótko włosy blondyn.
- Albus Potter – odpowiedział i pożegnał się chwilowo.
Później Albus wyszedł z pokoju do głównej sali. Dzisiejszy dzień, musiałby być słabszy, bo doszło jedynie kilka osób, których młody Gryfon nie znał. Godzinę po przyjściu Al postanowił wrócić do pokoju wspólnego.
- Idziesz już? Poczekaj, tylko pozbieram swoje graty – powiedział Tom i zniknął ponownie w pokoju.
Dopiero kilkanaście minut później Albus wraz z Clawem opuścił kącik. W połowie drogi do pokoju wspólnego Tom przypomniał sobie, że zostawił różdżkę i rad, nie rad Al. Musiał wracać po nią wraz z nim.
***
Poniedziałek dobiegł końca, Albus pożegnał się ze znajomymi i szybko położył się w swoim łóżku. Wiele godzin Potter leżał bezsennie rozmyślając o życiu. Nagle wpadło mu coś do głowy, odsunął kotary i zajrzał w stronę łóżka Michaela. Znów go tam nie było. Tym razem Gryfon postanowił sprawdzić, co się dzieję. Wstał, więc z łóżka i założył kapcie. Następnie na palcach ruszył do drzwi dormitorium, starając się nie narobić hałasu. Nacisnął na klamkę dormitorium i otworzył drzwi. To, co zobaczył biło takim blaskiem, że padł nieprzytomny na posadzkę.
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:44
Rozdział Szósty
„Nowy dyrektor”



Albus powoli otworzył oczy. Znajdował się w sterylnie czystym pomieszczeniu z dużymi okiennicami. Znajdowało się tam kilkanaście czystych łóżek i dwie pary drzwi po obu końcach sali. Al mrugnął oczyma. Był w skrzydle szpitalnym. Dopiero po chwili przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniego wieczora. Drzwi po prawej stronie otworzyły się cicho i pojawiła się w nich młoda kobieta w czerwonym swetrze. Albus nigdy jej nie widział, ale była bardzo ładna, miała najwyżej dwadzieścia kilka lat. Pot dostrzegł duże brązowe oczy i czarne włosy spięte w kuc. Domyślił się kim była ta kobieta. Pielęgniarka uśmiechnęła się i podeszła do Gryfona.
- Jak się czujesz? Spałeś jak zabity cały dzień – powiedziała życzliwie.
Albusowi nic nie dolegało toteż odpowiedział.
- Wszystko w porządku, ale co… - urwał, bo z korytarza za drzwiami rozległ się hałas. Kobieta przeniosła wzrok z Pottera na próg. W miejscu gdzie przed chwilą stały drzwi, w tej chwili widniała grupka pierwszoklasistów. Albus popatrzył na nich z uśmiechem. Byli to Sue, Allan i Michael. Sue odrzuciła swoje długie brązowe włosy i podbiegła razem z kolegami do łóżka przyjaciela. Al wyraźnie się zmieszał.
- Co się stało wczoraj? – spytała z przejęciem Sue.
- Myślę, że wszyscy z chęcią się tego dowiemy… - pielęgniarka zwróciła swoją uśmiechniętą twarz na Albusa, który dopiero teraz spostrzegł na jej piersi plakietkę, z widniejącym imieniem; Susan. Potter uporządkował wszystkie myśli.
- Wstałem, bo Michaela nie było w łóżku… to znaczy ostatnio coś nie sypiał. Mam na myśli to… - Al jąkał się.
- Chciałeś sprawdzić czy nic złego nie stało się z kolegą – dokończyła za niego pani Susan.
- No więc, wstałem, otworzyłem drzwi, ale coś mnie oślepiło i upadłem – Albus opowiedział co się stało ostatniej nocy.
- Potem Michael i Sue przynieśli cię tutaj, to już wiem – odparła Susan z troską.
- Jak to? To znaczy… - Al zmieszał się.
- Nie mówiłem ci, ale dostałem O z transmutacji, Sue mi pomagała… - Michael się zaczerwienił
- Co z twoimi rymami? – Al nie widział, co go bardziej zdziwiło.
- Michael prosił mnie o dyskrecję – powiedziała Sue z uśmiechem.
Gryfon poczuł się strasznie głupio, wyobrażał sobie niestworzone rzeczy, a nie domyślał się, że Michael ma po prostu problemy z nauką, o których nie mówi.
- Ale co się stało z Albusem? – zapytała Sue wpatrując się w pielęgniarkę.
- To nic pewnego. Możliwe, że po prostu był bardzo zmęczony i zemdlał.
Albus zawstydził się. Czyżby był taki słaby? Podniósł się z łóżka, na co Susan stanowczo powiedziała.
- Musisz jeszcze poleżeć, aż odzyskasz siły. Co najmniej godzinę.
- Jest dopiero po dziewiątej, zdążysz na eliksiry – powiedział Allan.
- Dobrze, muszę was poprosić o wyjście. Albus potrzebuję spokoju – powiedziała szybko pielęgniarka.
Trójka przyjaciół z ociąganiem opuściła skrzydło szpitalne. Al opadł na poduszkę. Tamtej nocy nie czuł się zmęczony, więc niemożliwe, aby zemdlał z tego powodu. Poza tym był pewien, że coś go oślepiło. Z tymi przykrymi myślami Gryfon zasnął.


Godzinę później obudził go ciepły i miły głos Susan.
- Jeśli chcesz zdążyć na eliksiry powinieneś już się szykować. Oczywiście, jeśli nie czujesz się na siłach możesz zostać – powiedziała, kiedy Albus powoli otwierał oczy.
- Czuję się świetnie, jednak pójdę – powiedział, na co pielęgniarka się uśmiechnęła i rzuciła na pożegnanie.
- Jeśli poczujesz się gorzej, to przyjdź – i odeszła, a Albus wstał z łóżka. Natychmiast rzucił się ku drzwiom. Nacisnął klamkę i wyszedł na korytarz. Trochę to trwało zanim Gryfon zszedł do lochów, ale w końcu znalazł się w tych zimnych podziemiach wśród swojej klasy. Większość jego koleżanek i kolegów nie wiedziało, że coś się w ogóle stało. Potter spostrzegł, że większość puchonów również przyszła. Usłyszał szybkie rytmy gitary akustycznej. Należała do wysokiego czarnowłosego Puchona. Cała jego klasa stała w niego wpatrzona. Miał długie czarne włosy opadające na plecy. Po chwili zakończył grę, na co rozbrzmiały oklaski. Gryfoni nie byli tacy zachwyceni Puchonem, wyłączając Linde, ona była wpatrzona w niego jak sroka w gnat. Sue przywitała się z Albusem i powiedziała.
- Nie znoszę go… Zarozumialec – powiedziała, patrząc pogardliwie na muzyka.
Albus wcześniej nie zwracał na niego uwagi, mimo, że ten siedział obok niego na lekcjach eliksirów. Nazywał się Barnie Peacock.
Kilka minut późnie,j pod klasę, przyszła profesor Soulfly. Uśmiechnęła się do uczniów i otworzyła klasę. Ruszyła za pulpit i poczekała, aż wszyscy zajmą miejsca.
- Witajcie. Dzisiaj nauczymy się sporządzać eliksir zdrowostanu. Jest on bardzo popularny ze względu na swoje zastosowanie. Łyk tego specjału pobudza, niweluje zmęczenie i senność.
W dodatku jego sporządzenie jest bardzo proste, jeśli oczywiście ma się składniki – machnęła różdżką w stronę tablicy, a kreda zaczęła wypisać indegrencje.
- Otwórzcie podręczniki na stronie dwudziestej czwartej i zastosujcie podany tam przepis – powiedziała i usiadła na fotelu.
Albus czuł się pewnie, otworzył książkę, a następnie poszedł do gabloty po składniki.
Po jakimś czasie w sali rozległo się donośne bulgotanie kociołków. Gryfon usłyszał cichy jęk Sue z rzędu za nim. Nie lubiła eliksirów, natomiast Potter był w swoim żywiole. Zaczął spokojnie siekać liście kichawca. Według książki trzeba było podgrzać kociołek do czterdziestu stopni, a potem w odpowiedniej kolejności dodawać składniki. Al zamierzał zabłysnąć na tej lekcji. Pół godziny później, jego eliksir nabrał złotej barwy. Siedzący z tyłu Michael stęknął.
- Jak to robisz? – jego eliksir był koloru jaskiniowego trolla.
- Spróbuj dodać trochę żółci pancernika – doradził koledze Potter.
Albus poczuł jakiś obrzydliwy smród, obrócił się i zobaczył, że jego eliksir nabrał niebezpiecznych rozmiarów i bulgotał jak szalony. Termometr wskazywał temperaturę dwustu stopni. Albus w jednej chwili przekręcił pokrętło, ale w tym momencie złoto brązowa maź wylała się poza granice kociołka. Poczuł ostre kłucie i szczypanie, kiedy wywar dotknął jego dłoni. Profesor Soulfly jednym ruchem ręki wyczyściła jego kociołek i wylaną miksturę.
- Musiałem niechcący podwyższyć temperaturę – powiedział drżącym głosem, na co nauczycielka tylko się uśmiechnęła i skierowała go do skrzydła szpitalnego.
Potter ruszył przez klasę, ale przy drzwiach spostrzegł roześmianego do łez Barniego.
- To on – powiedział sobie w myślach Al i skierował się w stronę skrzydła szpitalnego. Pani Susan była zdziwiona, kiedy Potter pokazał jej poparzoną dłoń. Natychmiast podała mu niebieskie pudełeczko z maścią.
- Wcieraj ją dokładnie w ranę, co godzinę… i uważaj bardziej na siebie – powiedziała zatroskana.

***

- Mówię wam, to on – powiedział Al przy obiedzie, kiedy pałaszował zapiekane z Sue i Michaelem.
- Możliwe, śmiał się z ciebie całą lekcję – powiedział uważnie Foreman.
- Mówiłam wam, że jest kretynem. Przepraszam, metalem – rzekła Sue Porter.
- Co? – powiedzieli jednocześnie Michael i Albus.
- No wiecie, długie włosy, czarne ubrania, muzyka przypominająca obdzieranie kota ze skóry – mówiła, a chłopcy patrzyli na nią z rozdziawionymi ustami.
- Skąd to wiesz? – spytał Michael.
- Mam kuzyna mugola – wyjaśniła nakładając sobie zapiekanki.
Albus rozejrzał się po sali, zobaczył Rose wychodzącą z tostem w dłoni. Uśmiechnął się i pomachał w jej stronę. Rzadko się z nią widywał, lekcję, zadania domowe, kąciki, Al nigdy w życiu nie miał tak napiętego rozkładu dnia. Spostrzegł też Barniego przy stole puchonów, kiedy i on spojrzał w stronę Albusa powiedział.
- Na co się gapisz Potter? – spytał opryskliwie, na co Gryfoni spojrzeli na niego ze złością.
- Na nic, dziwię się, że tutaj jesz, słyszałem, że żywisz się tylko tym, co znajdziesz w swoich włosach – powiedział Al, a cała jego klasa ryknęła śmiechem.
Nagle pojawiła się dyrektor Sprout, idąc o lasce i mówiąc coś o złym wychowaniu. Po dłuższej chwili, dotarła do stołu nauczycielskiego i rozległo się głośne stukanie. Wszystkie głowy skierowały się w stronę pani dyrektor. Ta omiotła całą sale swoim bystrym okiem i przemówiła.
- Moi drodzy. Nie ma co ukrywać… jestem stara – powiedziała i zamilkła obserwując reakcje. Kilka osób się zaśmiało. Albus, Sue i Michael unieśli brwi.
- Jestem bardzo stara, praktycznie tylko eliksiry pozwalają mi żyć razem z wami. Przejęłam posadę dyrektora szkoły po Minerwie i już rozumiem, co miała na myśli, mówiąc, że jest na to już za siwa. Odchodzę z Hogwartu, czas spędzony tutaj będę bardzo mile wspominała. Wyruszam, może nasze drogi jeszcze się skrzyżują. Śmierć, to kolejny etap wędrówki człowieka, tak mawiała Minerwa. Nowym dyrektorem szkoły zostaję wasza umiłowana profesor Soulfly – była pani Dyrektor zarzuciła płaszcz i ruszyła w stronę drzwi – niektórzy stali w osłupieniu, większość klaskała, ktoś zagwizdał, dziewczęta płakały.
Albus nie znał pani Sprout, ale słyszał o niej wiele dobrego od rodziców, jak i od Jamesa. Stara pani Dyrektor otworzyła drzwi Wielkiej Sali i znikła. Po chwili wszystkie oczy zostały skupione na profesor Soulfly, która wstała z miejsca.
- Dziękuję, mam nadzieję, że was nie zawiodę. Jednak na wstępie muszę ostudzić sera tych, którzy żywili głęboką nadzieję, że przestanę nauczać eliksirów. Złudne marzenia – cała sala wybuchneła śmiechem.
- Fajnie, że została dyrektorką, lubię ją – powiedziała Sue, a Al i Michael tylko pokręcili głowami patrząc na nową dyrektor.
Po obiedzie Gryfonów czekała historia magii, więc Albus postanowił spożytkować tą lekcję na odwalenie pracy domowej z obrony przed czarną magią, dotyczącą niebezpieczeństw płynących z zabawy magią. Michael chrapał obok niego w ławce, a Sue i Linda, które siedziały za nimi chichotały całą lekcję. Później trójka przyjaciół siedziała przed kominkiem, w wieży Gryffindoru i popijała herbatkę.
- No więc, moi rodzice są czarodziejami, ale mamy w rodzinie kilku mugoli. Ojciec ma swoją księgarnie na pokątnej, a matka jest księgową – wyjaśniała Sue.
- Mój ojciec jest odpowiedzialny za produkcję nimbusów w Anglii, a matka zajmuję się domem – rzekł Michael bez przekonania.
- U mnie ojciec jest szefem biura aurorów, matka pracuję w gazecie.
- Wyobraź sobie, że obiła nam się o uszy – powiedziała Sue śmiejąc się.
Siedzieli tak kilka godzin i rozmawiali. O wszystkim, szkole, w swoich rodzinach i o życiu.
Późnym wieczorem Al położył się do łóżka. Ułożył głowę na miękkim łóżku i zamknął oczy. Wiedział, że niezależnie od wydarzeń ma przyjaciół. Wydawało mu się, że wszystko jest w porządku. Nie widział, jak bardzo się mylił…
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:44
Rozdział Siódmy
„Podwyższona temperatura ”


Albus ziewnął dyskretnie. Na lekcji eliksirów, klasa miała zastępstwo z profesorem Binsem. Na szczęście, wykład wypadał w czasie rutynowej drzemki nauczyciela historii, więc klasa mogła zająć sie czymkolwiek innym. Październik dobiegał końca, Al z niecierpliwością wyczekiwał na wieczór, podczas którego odbędzie się Noc Duchów. Albus dawno zapomniał o dziwnym incydencie w nocy. Nie martwił się więcej swoim zemdleniem. Jego przyjaciele nie wspominali więcej o tym wypadku, więc i on nie poruszał tego tematu. Michael chrapał obok niego, z głową położoną na biurku. Sue czytała coś w milczeniu, a Barnie opowiadał jakąś wspaniałą historie ze sobą w roli głównej. Po chwili rozbrzmiał dzwonek. Al wstał rozluźniony i ruszył do wyjścia.
-Jeszcze zaklęcia, a potem idziemy na kącik… no i obiad - powiedział Michael wychodząc na korytarz zaraz za Albusem.
- Na to wygląda - powiedział ospale Al.
Chwilę później dogoniła ich Sue narzekając na coś pod nosem. Gryfoni wyszli z lochów i natychmiast uderzył do ich nosów ostry zapach spalenizny.
- Co to? - spytał Albus marszcząc nos.
Zagadka wyjaśniła się chwilę później, gdy klasa doszła na pierwsze piętro. Drzwi do starej, nieużywanej klasy stały otworem, a z jej wnętrza wydobywał się dym i odór spalenizny. Przyjaciele podeszli wolnym krokiem do klasy. Całe wnętrze było spalone na węgiel. Biurko, stoły, krzesła, wszystko było czarne i osmolone. W środku stał profesor Sound, nauczyciel od zaklęć.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedziała nieśmiało Sue.
- Och! Witajcie, nie podchodźcie bliżej. Najlepiej idźcie pod klasę, bo mamy chyba lekcję.
- Tak, ale co tu się stało? - tym razem to Michael zabrał głos.
- No cóż… nie jestem pewien. Jedyne, czego można być przekonanym to to, że klasa została doszczętnie spalona, ale nie przez zwykły ogień, a magiczny. Myślę, że ktoś chciał zrobić głupi kawał, ale nie przewidział skutków.
Gryfoni popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami. Wszystko troje udali się pod klasę od zaklęć. Nie czekali długo, profesor Sound przyszedł niedługo po nich. Na tej lekcji uczyli się jak wznosić w powietrzu lekkie przedmioty, ale cała trójka przyjaciół wmyślała różne teorie i spiski dotyczące spalenie klasy. Po pół godzinie, hipotezy zrobiły się tak absurdalne, że aż śmieszne. Począwszy od tajnego składzika z fajerwerkami, a skończywszy na nieudanej czarnej mszy Barniego. Po lekcji Gryfoni niewiele wynieśli z lekcji, ale za to byli w świetnych humorach. Wszyscy ruszyli na kącik, tym razem Sue ruszyła tam z Michael i Alem. Foreman standardowo zajął się kartami, a Sue mu dopingowała. Albus jak zwykle dołączył do pasjonatów eliksirów, którzy przygotowywali się na konkurs między kącikami. Al był rezerwowym.
- Ciężko się uczyć i nie myśleć o nocy duchów - stwierdził Adrew Johnson.
- A co z konkurencją? - spytał Albus dosiadając się do stołu.
- W konkursie biorą udział cztery kąciki - powiedział Adrew.
- Aż cztery? - zdziwił się Albus, który właściwie nie wiedział, ile dokładnie takich ugrupowań jest.
- My jesteśmy Kącikiem Magii, jest jeszcze Kącik Miecza i Topora. Bawią się w szkolenie czarodziejów w walce, poza tym, jest jeszcze Kącik Szponu Węża, ale przyjmują tam tylko Krukonów i Ślizgonów. No i nie mogę zapomnieć o Kąciku Grzanego Miodu, ale oni występują na tym konkursie tylko rekreacyjnie.
Albus pokiwał głową, ze zrozumieniem i zaczął czytać notatki. Mniej więcej dwie godziny później Sue i Michael pożegnali się z Albusem i wyszli. Al właśnie warzył eliksir snu wraz z Mia.
- Powinien być jasno zielony, a nie brązowy - powiedziała ze stęknięciem.
- Mówiłem, żebyś nie dodawała sproszkowanego rogu - powiedział z westchnięciem Al.
Mia otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je i prychnęła. Albus dodał resztę składników, aby wyrównać proporcje. Po pewnym czasie eliksir przybrał poprawną barwę. Potter spojrzał z uśmiechem na czarnowłosą Gryfonke.
- Niech ci będzie, szczęście nowicjusza - powiedziała, ale sama się uśmiechnęła.
Albus spojrzał na zegarek i zorientował się, że do obiadu zostało mu pół godziny.
- Muszę iść - powiedział, na co Mia tylko mu pomachała, a Al wyszedł z sali i skierował się prosto do wieży Gryffindoru. Sue i Michael odrabiali prace domową z Obrony Przed Czarną Magią.
- No… nie wiem - powiedział Foreman ze śmiechem.
- Och… to ty zawsze mnie prosisz o jakiejś zadnie - powiedziała Sue ze złością.
Albus roześmiał się.
- Nie mów, że ty też masz to zadanie! - Sue zwróciła się do Ala.
- Napisałem na zastępstwie - powiedział Albus.
Po chwili Michael przestał się droczyć z Sue i podał jej zeszyt.
Albus usiadł przy kominku, jeden fotel zajmował już John. Al nagle znał sobie sprawę, że tak naprawdę to nie zna wcale tego chłopca.
- John, skąd ty właściwie jesteś?
John zawsze był małomówny i raczej strachliwy, ale Potter nie zamierzał go skreślać, zwłaszcza, że dzieli z nim dormitorium.
- Jestem z północy Angli, dokładniej z Sunderland.
Michael odwrócił się w stronę Johna i powiedział:
- To tam gdzie ja! - John się zmieszał, ale uśmiechnął się do Foremana.
Sue szturchnęła Michaela i oddała mu zeszyt. Tak minęła godzina, kiedy to wszyscy ruszyli na obiad. Wielka sala była powoli dekorowana. W kącie leżało mnóstwo wydrążonych dyń, w powietrzu unosiło się mnóstwo świec. Tylko niebo wprawiało w przygnębiający nastrój. Było szare i zachmurzone. Albus rozłożył sobie trochę pieczonego kurczaka i zaczął już myśleć o Nocy Duchów.
Po obiedzie Gryfoni chwilę odpoczęli i ruszyli na Obronę Przed Czarną Magią. Profesor Kingsley zebrał wypracowania i rozpoczął lekcje. Ostatnio na tych zajęciach uczniowie przerabiali dużą cześć niesamowitych stworzeń. Tego dnia przyszedł czas na istoty pozaziemskie.
- Jak wiecie istnieją zwykłe „ludzkie” duchy. Są też istoty, którę nie mogą stać się takimi duchami zaraz po śmierci. Bywają różne powody, może wystarczyć zwykła niechęć. Innym razem, gdy człowiek za życia był niegodziwcem i nie odczuwał skruchy za swoje czyny może powrócić do świata, jako np. Poltergaist i zmuszony będzie do sprawiania wiecznego rabanu.
- Są też inne przypadki. Jeśli za życia ktoś panicznie bał się jakiegoś żywiołu, np. wody to może powrócić jako duch, który nigdy nie będzie mógł się jej pozbyć. Otwórzcie książki na stronie trzydziestej.
Albus otworzył podręcznik na wskazanej stronie i spojrzał na obrazek widniejący u jej góry. Zobaczył tam sędziwego starca w szmaragdowej szacie. Był cały przemoczony, z każdego miejsca na jego ciele lała się z niego woda. Na jego twarzy gościł strach.
- To Rosmead Clarkweed, tak obsesyjnie bał się wody, że po śmierci stał się jej więźniem.
- Jest też wiele więcej przyczyń zmian w niezwykłe duchy, np. kiedy człowiek okropnie czegoś pożąda i tuż przed spełnieniem swojego marzenia, umiera. Może powrócić wtedy, jako duch. Te wszystkie reguły wiążą się z silnymi emocjami związanymi z życiem. Jak mówiłem, to wszystko jest możliwe, ale nie jest pewne.
Przez resztę lekcji, Gryfoni poznawali różne rodzaje duchów, miejsca ich występowania i jak sobie z nimi radzić.
Albus wrócił do pokoju wspólnego, odkładając torbę. Niedaleko siedział jego brat, zabawiając parę osób. Gdy zobaczył nadchodzącego Pottera, zawołał go.
- Hej, chodź tu na chwilę! – Al westchnął i podszedł do starszego brata.
- To mój brat, Albus. Jak zobaczycie, że ktoś go nie szanuje... – roześmiał się i rozkazał dłonią Albusowi odsunięcie się od grupy. Ten trochę się zmieszał, zdając sobie sprawę, ze był tutaj tylko po to, by jego brat mógł zabawić grupę rozchichotanych osób. Usiadł przy kominku, gdy podeszli do niego Michael i Sue.
- To co, o dwudziestej pod wielką salą? Trza się najeść –uśmiechnął się pogodnie Michael. Sue spojrzała na niego i westchnęła. – Ty tylko o jedzeniu i jedzeniu... Albus, co z Tobą? – Al uśmiechnął się wymijająco – Myślę, o tej klasie, która została spalona. Jasne, będę tam.
Godzina dwudziesta zbliżała się wielkimi krokami. Już nieco wcześniej, zaczęły zbierać się tłumy przed wielką salą. Albus, Sue oraz Michael zjawili się tam o równej godzinie. Gdy weszli do środka, zaparło im dech w piersiach. Pięknie udekorowana sala, stoły skrzypiące od nawałów potraw, duchy, które tu i ówdzie przelatywały po wielkiej Sali. Ogółem, noc duchów. Usiedli przy stole Gryfonów. Michael łapczywie rzucił się na jedzenie, a Sue rzuciła mu spojrzenie w stylu „Boże, co za człowiek” i kręcąc głową, odwróciła wzrok na Ala, który jednak podobnie jak Michael łapczywie rzucił się na jedzenie.
- No co? –zapytał w przerwie między jedzeniem. – chyba wolno mi jeszcze jeść?
- Nie, nic... Oczywiście możesz –Sue uśmiechnęła się. Albus przerzucił wzrok na Jamesa, który jak zwykle zabawiał towarzystwo, wraz z paroma kolegami.
Albus najadł się do syta, ale na stołach pojawiły się desery, więc musiał znaleźć jeszcze krztynę miejsca w brzuchu. Al nigdy w życiu, nie uczestniczył w tak wspaniałej biesiadzie.
Po skończonej uczcie, Albus udał się do dormitorium, ale na drodze spotkał Barniego.
- Co czerwony? Gdzie masz kolegów? –uśmiechnął się szyderczo, odrzucając włosy do tyłu. Albus uniósł wzrok
-Odwal się.
- Uważaj co mówisz!
- Co powiedziałeś? –zza rogu wyszedł James. – Powtórz to – Barnie, odwrócił się i zniknął za korytarzem. Albus spojrzał na brata.
-To debil... Irytuje mnie strasznie. Powinien być w Slytherinie.
-Jak debil, to w Hufflepuffie. Ślizgon przynajmniej ci odpowie. A Puchon ucieka... –uśmiechnął się i razem ruszyli do Pokoju Wspólnego, gdzie właśnie było duże zamieszanie. Na tablicy wywieszono jakieś ogłoszenie. Albus podszedł do niego i przeczytał:
„W NASTĘPNĄ SOBOTĘ, ODBĘDZIE SIĘ PIERWSZY W SEZONIE MECZ QUIDDITCHA, MIĘDZY DOMAMI:
GRYFFINDOR – SLYTHERIN.
ZAPRASZAMY!
GODZINA 14:00”
Albus spojrzał na brata.
- Ty grasz, jako szukający, no nie? –uśmiechnął się. James poklepał go po plecach i odparł.
-No, jasne. Oczywiście wygramy. Musimy wygrać puchar quidditcha, w tym roku.
Chwile porozmawiali i Albus poszedł spać. Założył pidżamę i położył się do łóżka.
Uczta była wspaniała, ale młody Potter czuł, że coś jest nie tak. Jego zemdlenie, dziwna ognista postać lecąca w nocy, spalona klasa…
- Pewnie mi się zdawało… - pomyślał i ziewnął. Zamknął oczy i zasnął.
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:45
Rozdział 8
„Nocny incydent”


Nadszedł listopad, liście zaczęły spadać z drzew, po błoniach przechadzało się coraz mniej uczniów, a w lochach zrobiło się tak zimno, że lekcje stały się nie do zniesienia, nawet jeśli ktoś miał założony gruby sweter pod szatą. Minął kolejny tydzień i rozpoczął się sezon quidditcha. Jutro, w sobotę, brat Albusa miał wystąpić w barwach domu Gryffindoru, przeciwko Slytherinowi. Był wieczór i Al popijał gorącą czekoladę w fotelu, w pokoju wspólnym. Sue i Michael czytali coś w milczeniu, więc miał chwilę, aby w spokoju przemyśleć ubiegły tydzień. Wszyscy byli bardziej czujni na eliksirach, gdyż wiedzieli, że Barnie może znów próbować oszukiwać. Nawet Michaelowi udało się coś stworzyć, co profesor Soulfly nagrodziła lekkim uśmiechem. Transmutacja była najgorsza, ciężko im było zapamiętać te wszystkie regułki, zasady i porady, a co dopiero wykorzystać je w praktyce. Mimo wszystko, Sue zawsze pomagała chłopakom i udawało im się wybrnąć z późniejszych, możliwych konsekwencji. Zaczęli się przykładać do tego przedmiotu, kiedy profesor McGonagall skarciła jednego z Gryfonów:
- John, wiem, że transmutacja to bardzo trudny przedmiot, ale słyszałam, że na innych przedmiotach zaklęciowych także ci nie idzie.
Faktycznie John nie mógł wyprowadzić nawet łatwego zaklęcia, ale Albus podejrzewał, że było to spowodowane jego brakiem pewności siebie i wstydliwością.
Linda poprawiła się z nauką, co było dużym zaskoczeniem dla Gryfonów, ale sprawa wyjaśniła się bardzo szybko. Pewien Krukon z drugiej klasy bardzo cenił sobie inteligentne dziewczyny.
Barnie głośno narzekał na brak lekcji latania, z czym niestety Albus musiał się zgodzić. Czekali więc cierpliwie do wiosny, kiedy profesor Wood będzie ich nauczał.
- Idę spać, do jutra – powiedział Albus ziewając.
Wstał i poszedł do dormitorium. Nałożył pidżamę i wszedł do łóżka. Zasnął szybko, ale nie był to spokojny sen. Al nie lubił nocy, może z powodu dziwnych zdarzeń o te właśnie porze, ale czasem słyszał jakby świsty i trzaski dobiegające ze wszystkich stron. Tym razem obudził zlany potem i nadstawił uszy. Było cicho, wszyscy prawdopodobnie spali. Usiadł na łóżku i podrapał się po głowie. Podszedł do okna i spojrzał w gwieździste niebo. Przez chwilę stał w miejscu, aż kątem oka zobaczył, że coś się poruszyło koło stadionu do quidditcha. Kilka postaci mknęło ku schowkowi na miotły, a jedna z nich otworzyła drzwi i po chwili wyszli z stamtąd razem z miotłami. Albus pomyślał, że muszą to być uczniowie, byli niscy i wyglądali bardziej na pierwszoroczniaków.
- Barnie – pomyślał Albus ze złością.
Po kilku minutach już latali na boisku, od słupka do słupka przecinając powietrze.
- Jestem ciekaw, od kiedy tak kradną miotły – pomyślał.
Ubrał gruby sweter i po cichu zszedł do pokoju wspólnego. Nacisnął na obraz i wyszedł na korytarz. Zamierzał coś z tym zrobić.
- Kolejny Potter! Najpierw ten James, myślałam, że jego syn będzie lepszy, a on tak samo.
- Ciii – powiedział Albus próbując uciszyć Grubą Dame.
- Miał tyle kłopotów, mógłby przestrzec swojego syna, tego Jamesa, ale nie… No i Albus i znów to samo. Co za rodzina! – zadyszała się i patrzyła oskarżycielskim tonem na Gryfona, który nieco ogłupiał.
- Mam coś do załatwienia – powiedział i ruszył korytarzem.
W nocy zamek był bardzo złowrogi, stare zbroje pobrzękiwały z lekka, a ludzie na obraz budzili się i wołali oskarżycielsko za Alem. Odnalezienie właściwych schodów i drzwi, też było trudne, ale Albus poznał już zamek, więc spokojnie dotarł do Sali Wejściowej i wyszedł na błonia. Było bardzo zimno, ale mimo to, Al puścił się biegiem pod stadion. W połowie drogi coś przykuło jego uwagę, w oddali na skraju zakazanego lasu coś się świeciło. Gryfonowi zaczęło szybciej bić serce. Powolnym krokiem podszedł do tego i zobaczył w oddali ognistą postać. Wyglądała jak człowiek, ale nie miała wyszczególnionych rys. Albus poczuł, że drętwieją mu wszystkie kończyny, postać spojrzała na niego. Wyglądała jak płonący człowiek, ale Potter nie dostrzegał żadnej ludzkiej cechy poza posturą i oczami. Postać spojrzała na niego, a Al dostrzegał w tych oczach przerażenie. Po chwili wzniosła się w powietrzu i odleciała zostawiając złocistą poświatę. Potter stał sparaliżowany, to było to coś, co zobaczył niedawno w oknie. To samo spaliło klasę… Albus usłyszał słaby jęk, z miejsca, w którym to coś stało. Na trawie leżała osoba, dziewczyna. Potter rzucił się do niej i zasłonił rękami usta, aby nie wrzasnąć. Była to Gryfonka, Mia. Poznał ją tylko po długich czarnych włosach, twarz miała całą oparzoną, szata była zniszczona, a sama Mia ledwo się ruszyła. Al nie widział co robić. Myślał, że to co się stało to koszmar, a teraz się z niego obudzi. Tak nie było, przed nim leżała mocno ranna osoba, a on sam musiał wykazać się zimną krwią. Podniósł ją na rękach i zaczął jak najszybciej iść w stronę zamku. Gryfonka stękała z bólu. Albus jak najszybciej zaniósł ją do skrzydła szpitalnego. Zapukał mocno do drzwi, sam nie dając już rady. Po dłuższej chwili pani pielęgniarka otworzyła mu drzwi w szlafroku.
- Boże, co się stało? – spytała niewyraźnym głosem.
- Coś ją poparzyło – powiedział Albus załamanym głosem.
- Dobrze, zaraz się nią zajmę, ty idź po profesor McGonagall – powiedziała prędko i położyła Mie na jednym z lóżek.
Albus wycofał się i ruszył wolno krokiem.
- No tak… Mam przechlapane… - pomyślał zrozpaczony.
Ruszył prędko do gabinetu profesor McGonagall i zapukał w drzwi. Nogi mu się trzęsły jakby były z waty. Po jakiejś chwili drzwi się otworzyły.
- Potter? Co się stało? Dlaczego nie jesteś w łóżku? – spytała ziewając.
- Widzi pani profesor… Widziałem z okna jak ktoś kradł miotły ze schowka i później na nich łatał, więc chciałem tam pójść… - Albus zaczął się tłumaczyć.
- Zanim dokończysz, dlaczego tego nie zgłosiłeś komuś? – spytała ostro, a Al zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią.
- No…
- Co było dalej?
- Wyszedłem ze szkoły, ale po drodze coś zobaczyłem… - Gryfon nie wiedział zupełnie, jak powiedzieć o tym co się wydarzyło.
- Jakąś ognistą postać, ona odleciała, ale leżała tam poparzona Mia… - powiedział to tak chaotycznie, że bardziej się nie dało.
- Słucham? Mia Chang? – spytała profesor McGonagall.
- Tak… - Potter zdziwił się, że ognista postać jej nie zaskoczyła.
- Jest w skrzydle szpitalnym? – spytała szybko.
- Tak.
- Chodź Potter.
Ruszyli więc prędko, o wiele szybciej niż zajęło to Albusowi. Pani profesor znała jakieś tajne przejście, więc stosunkowo szybko znaleźli się u celu.
- Co z nią? – spytała profesor McGonagall wchodząc do środka.
Mia leżała na łóżku, miała na sobie sporo bandaży, a na stoliku leżał cały stos maści.
- Poparzenie ogniem… Magicznym… - odpowiedziała pani Susan.
- Tak… Musimy zawiadomić dyrektor. To już drugi incydent. Wyjdzie z tego?
- Na razie zapadła w śpiączkę, kuracja powinna trwać około dwóch miesięcy…
Profesor McGonagall zatroskała się i popatrzyła na ogłupiałego Albusa.
- Co do ciebie Potter, nic nie daję uczniom prawa, włóczyć się po zamku nocą.
- Proszę jednak zauważyć, że gdyby nie Albus, Mia mogłaby doznać trwałego urazu – zauważyła pani Susan.
- Właśnie dlatego nie zostaniesz ukarany, wracaj do łóżka Potter – powiedziała profesor McGonagall, a Al drżącym krokiem odwrócił się i zaczął iść przed siebie.
- Jesteś bardzo podobny do swojego ojca – powiedziała, kiedy już wychodził.
Albus odwrócił się zaintrygowany i powiedział.
- Wszyscy mówią, że to James jest do niego podobny.
Pani profesor pokręciła głową.
- James jest podobny do dziadka, ty zaś… tak samo jak on pakujesz się w takie kłopoty. Tak samo…
Albus pożegnał się i wrócił do wieży Gryffindoru. Cały obolały wszedł do łóżka mając w głowie prawdziwy mętlik. Ognista postać istniała i zraniła już jedną osobę. Jednak, dzięki niemu Mia wyzdrowieje. Trzymając się tej wersji zasnął.
Noruj jest off-line Odpowiedź z cytowaniem
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:45
Rozdział Dziewiąty
„ Rozpoczęcie sezonu ”

Albus przeciągnął się i usiadł na łóżku. W głowie kłębiły mu się chmury myśli. Spojrzał smętnie w stronę okna. Nie wiedział, czy bardziej martwi się o Mie, czy o sam fakt obecności dziwnej istoty. Teraz wiedział, że wszyscy są zagrożeni, pierwszą ofiarą była młoda Chang, a kto będzie następny? Sue, Michael, może on sam. Al spojrzał na łóżka kolegów. Zaczął się zastanawiać, czy powinien powiedzieć o tym przyjaciołom. Być może nie było powodów. Może to już się nie powtórzy, zresztą oni nie byli na tyle głupi, żeby wychodzić w środku nocy na błonia. Na tyle głupi co… Albus. Pottera przeszył zimny dreszcz, przypomniał sobie o meczu Quidditcha. W sobotę miało się odbyć pierwsze spotkanie sezonu. Gryffindor naprzeciw Slytherinu. Było bardzo wcześnie, toteż Albus położył się jeszcze na jakiś czas. Postanowił, że nie będzie już o tym myśleć, Mia jest w skrzydle szpitalnym i za jakiś czas wyjdzie z niego całkowicie zdrowa. Dwie godziny później już szedł z Michaelem na śniadanie. Postanowił nic mu nie mówić.
- Zobaczysz, dołożymy im – powiedział młody Foreman z uśmiechem.
- Tak… - odpowiedział zamyślony Albus.
- Co jest? – spytał kolegę, kiedy ci wchodzili już do Wielkiej Sali.
Albus otrząsł się i powiedział:
- Nic, nic – powiedział i usiadł przy stole Gryffindoru.
- Cześć – powiedziała Sue, kiedy ich zobaczyła.
Cała Wielka Sala była bardzo ożywiona, wszyscy byli podekscytowani meczem. Cała drużyna Gryffindoru omawiała coś przy jedzeniu, ich przeciwnicy starali się pokazać jak bardzo są wyluzowani i nie rusza ich te wyzwanie.
- Patrzcie na nich… - powiedziała zdenerwowana Sue.
- Spokojnie, są świetni tylko w gębie – powiedział Michael nakładając sobie jedzenia.
Niespodziewanie rozległo się głośne stukanie o szklankę. Wszyscy spojrzeli na stół prezydialny. Profesor Soulfly widocznie chciała coś ogłosić. Albus poczuł niemiłe ukłucie w żołądku.
- Przepraszam, że przeszkadzam w tym miłym gawędzeniu o dzisiejszym spotkaniu, ale mam coś ważnego do ogłoszenia.
W sali zrobiło się cicho, toteż pani Dyrektor kontynuowała.
- W nocy miał miejsce pewien nieprzyjemny incydent, na skutek, czego zostały wprowadzone nowe zasady. Od teraz, po kolacji nie można już poruszać się po korytarzach, nie mówiąc już o nocnych schadzkach – tu omiotła spojrzeniem całą sale zatrzymując się przez dłuższy moment na Barnim.
Odezwało się mnóstwo głosów sprzeciwu, Al próbował udawać zdziwionego.
- Co się stało? – spytała Sue, a Michael wzruszył ramionami.
- Życzę powodzenia obu drużynom – powiedziała i usiadła.
Chwilę później wszyscy już szli w stronę stadionu. Temat rozmów zmienił się błyskawicznie.
- Coś musiało się stać, może to ma coś wspólnego z tą spaloną klasą – zauważył Michael, kiedy wychodzili z zamku.
- Możliwe, jak myślisz Al? - spytała Sue.
- Skąd mam wiedzieć… - odpowiedział poirytowany.
Sue wyraźnie się zmieszała, ale nic więcej już nie powiedziała. Po chwili wszyscy dotarli na stadion i zajęli miejsca w sektorze dla Gryffindoru. Albus pamiętał, kiedy latał tutaj z Kącikiem Magii. Cała trójka usiadła obok siebie i oczekiwała na rozpoczęcie meczu. Niedługo potem już widzieli, jak ich drużyna wystartowała w powietrze prezentując swój skład. Al śledził wzrokiem Jamesa, który pędził na swojej miotle najszybciej ze wszystkich. Po chwili w powietrze wzbiła się drużyna Slytherina. Rozległy się wiwaty ze strony Ślizgononów i buczenie Gryfonów. Na boisku pojawił się Oliver Hood i wszyscy zawodnicy zlecieli mu niemu. Przez chwilę Albus obserwował jak Hood mówi coś do drużynom, po czym wszyscy znów wbili się w powietrze, a Olivier położył na ziemi drewnianą skrzynkę. Otworzył ją powoli, wypuścił małą złotą piłeczkę zwaną zniczem i rzucił kafla w górę. To zaczęło się natychmiast, ślizgońska ścigająca przejęła piłkę i popędziła z nią ku słupkom. Jednym celnym rzutem trafiła w sam środek bocznej pętli. Rozległ się okrzyk zawodu Gryfonów i głośne wiwaty ślizgonów. Później nie było lepiej, Gryfoni cudem zdobili dwie bramki, kiedy przeciwnicy prowadzili już pięcioma.
- Ech… - westchnął Michael ze spuszczoną głową.
- Patrz! - pisnęła Sue.
- Nie ma na co patrzeć… - odpowiedział jej zmęczonym głosem.
- Patrz! - zgodził się Albus i wskazywał ręką na swojego brata, który nagle zaczął pędzić niczym strzała.
- Widzi znicza? - zagrzmiał głos komentatora.
Faktycznie James zawzięcie za czymś leciał, Al dostrzegł, że slizgoński szukający także mu nie ustępował, ale z pewnością zauważył znicz, jako drugi. Wszyscy wstrzymali oddechy, aż nagle James zatrzymał się gwałtownie i zawisł w powietrzu. Na boisku trwała cisza, nawet zawodnicy przestali grać. W końcu Potter otworzył dłoń i pokazał wszystkim małą, uwięzioną w jego uścisku złotą piłeczkę.
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:45
Rozdział Dziesiąty
„Nie ma to jak święta”


Nastał grudzień, a Hogwart pokrył się białym puchem. Jezioro zamarzło, a Hagrid w swoim futrze z norek nosił choinki do ustrajanej Wielkiej Sali. Albus, Michael, Sue, Allan i Linda urządzili sobie bitwę na śnieżki, a potem wpadli do gajowego na herbatę. Mia dochodziła do siebie, poparzenia prawie zeszły jej z twarzy i na święta będzie mogła pojechać do domu. Tyle Al dowiedział się od jej koleżanek, bo sam nie chciał jej odwiedzać. Nie pamiętała nic z tamtej nocy, więc takie wizyty mogłyby wydawać się jej dziwne. Nastały ferie, więc Gryfoni mieli trochę spokoju, cały czas grali w karty, gargulki, albo grzali się w fotelach przed kominkiem. Dziwna ognista postać już więcej się nie pojawiała, ale Al nadal budził się każdej nocy i zaglądał przez okno, a oficjalna wersja wydarzeń mówiła, jakoby Mia przez przypadek znalazła się w centrum pożaru. Profesor McGonagall poprosiła Albusa, aby ten nie wyjawiał prawdy, co też Gryfon uczynił. Nie powiedział o tym nikomu, nawet Sue i Michaelowi.
Cała trójka siedziała w Wielkiej Sali, która była niesamowicie przystrojona. Choinki zdobiły wspaniałe bombki i wszechobecny biały puch. Profesor McGonagall chodziła z listą i zapisywała tych, którzy zostawali na święta w zamku. Z klasy Albusa, tylko John zostawał, a Al jak już to ustalił z rodzicami dawno temu, będzie jechał do swojego domu w Dolinie Godryka.
- Znowu wygrałaś – powiedział ze złością i zrezygnowaniem Michael.
- Co ja poradzę… - odpowiedziała mu z uśmiechem.
Albus właśnie próbował świątecznego puddingu, kiedy jakaś śnieżna sowa wylądowała w jego misce ochlapując stół zupą. Do nóżki miała przywiązaną kopertę.
- Od kogo? – spytała Sue.
Al wzruszył ramionami i odwiązał kopertę od nóżki sowy i spojrzał na adresata. Był nim jego ojciec, Harry Potter. Albus czym prędzej otworzył list i zaczął czytać.


Hej Al!
Twój kolega, Michael Foreman z pewnością już powiedział ci, że święta spędzimy w jego rodzinnym domu. Poznałem jego rodziców w ministerstwie magii, uznali, że świetnie jeśli byśmy spędzili święta razem. Ginni nie spodobał się ten pomysł, ale ją namówiłem. 18 grudnia macie pociąg na Kings Cross, stamtąd jedziemy do domu Michaela. Na ten pomysł wpadł sam Michael, o czym pewnie wiesz i zaproponował, abyś ty i niejaka Sue Porter przyjechali do niego na święta.
Pozdrowienia i do zobaczenia.



Albus trzymał list z niewyraźną miną:
- Michael? – zaczął powoli
- Dlaczego nie powiedziałeś, że jedziemy do ciebie na święta?
Młody Foreman przenosił wzrok z Albusa na Sue, i tak na zmianę. Trwało to jakby wieczność, aż rzekł:
- Nie powiedziałem?
***
Pociąg mknął przez pokryte śniegiem wzgórza. Albus, Michael i Sue siedzieli w jednym przedziale i rozmawiali zawzięcie o świętach.
- Czyli kto tam będzie? – spytała Sue.
- Będziemy my, rodzeństwo Albusa, moi rodzicie i twoja rodzina Sue.
- Mam nadzieję, że masz duży dom – wtrącił James, który właśnie pojawił się w drzwiach od przedziału.
- Spokojnie… - powiedział Michael uśmiechając się.
James zniknął, bo ktoś go wolał z drugiego końca korytarza. Jechali już dobry kawał czasu, więc podejrzewali, że niedługo dotrą na stację. Po niespełna godzinie pojawił się wózek ze słodyczami, a cała trójka była nieziemska głodna, więc kupili sobie po troszkę większości rzeczy i zajadali, gawędząc o mniej ważnych rzeczach. Po jakimś czasie, kiedy większość rzeczy została zjedzona pociąg zaczął zwalniać, aż w końcu stanął, a oczom uczniom ukazał się peron numer 9 i ¾. Michael odetchnął z ulgą, a Albus dostrzegł na peronie Hermione i Rona Weasley, oraz ich syna Hugo. Zobaczył też Rose, która już wyskoczyła z pociągu i do nich podbiegła. Obok nich stał Harry i Ginny oraz Lily. Al uśmiechnął się szeroko i zaczął zbierać się do wyjścia. Zobaczył Jamesa i razem wyszli na peron. Harry uśmiechnął się szeroko i razem z żoną i córką podeszli do synów. Lily musiała uścisnąć każdego, tak, że prawie połamała im żebra, a Harry uścisnął synom dłonie i powiedział:
- Jak tam pierwszy semestr?
Ale nie dowiedział się jak poszedł im ten semestr, bo z pociągu wyszli właśnie Sue i Michael rozglądając się w około.
- Och. Wy musicie być Sue i Michael, tak? – spytała miło Ginny.
- Tak.
- Wasi rodzicie już są w domu państwa Foreman, my po was wszystkich przylecieliśmy – wtrącił Harry.
Albus zobaczył, że Sue i Michael oddychają lekko z ulgą.
- A gdzie Weasleyowie? – spytał James rozglądając się w około.
- Musieli już wracać. Odwiedzą nas w pierwszy dzień świąt.
- Na nas też już pora, idziemy – powiedział Harry i zaczął prowadzić całą tą gromadę.
Wszyscy ruszyli za Potterem, aż do barierki, aby przejść do świata Mugoli, a później wypożyczonym autem z ministerstwa pojechać do dziurawego kotła. Harry wszedł do tej, nieco obskurnej knajpy, zatrzymał się przed kominkiem i wyjął z kieszeni spory woreczek.
- Wszyscy potraficie podróżować za pomocą proszku Fiuu?
Wszyscy pokiwali głowami, na co Potter się uśmiechnął i wręczył Albusowi woreczek.
- Ty pierwszy Al. Lecimy do „Doliny Lareńskiej, 12a”
Gryfon wyjął nieco proszku z woreczka, podszedł do kominka i rzucił piaskiem w ogień, który natychmiast zmienił barwę i syknął. Albus wszedł powoli do kominka i powiedział wyraźnie:
- Dolina Lareńska, 12a!
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:45
Rozdział Jedenasty
„ Wszyscy… ”

Oczom Albusa ukazał się bardzo duży salon, połączony z jadalnią i kuchnią. Przed nim stały kanapy i stoliki, a w rogu było przejście do innego pomieszczenia, jakim była kuchnia. Stały tam blaty, kuchenka i lodówka. Na wprost znajdowało się też przejście do jadalni. Albus ujrzał wysoką kobietę o brązowych włosach i niską przysadzistą brunetkę. Obie panie uśmiechnęły się, a jedna z nich podeszła do Ala i powiedziała:
- Ty musisz być Albus, tak?
Potter kiwnął głową i wyszedł z kominka.
- Jestem mamą Michaela. Mam na imię Lisa – wyciągnęła ręką w stronę Albusa.
Młodzieniec uścisnął ją i spojrzał na drugą kobietę.
- Dzień dobry – powiedział, a kobieta uśmiechnęła się i odpowiedziała:
- Jestem mamą Sue.
- Nasi mężowie poszli do sklepu, jak podróż? – spytała pani Foreman.
W tym momencie w kominku pojawił się Michael, uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Cześć mamo – powiedział.
Po chwili zjawił się już James, Sue, mała Lily, Ginny i w końcu Harry. Wszystkie trzy panie zaczęły prędko gawędzić o planach na święta, a Harry podszedł do dwóch synów.
- Jak tam semestr?
James zaczął opowiadać o nowinach, spalonych klasach i zaatakowanej uczennicy.
- Nie wiesz co się stało? – spytał syna Harry.
- Nie wiadomo dokładnie, ale to była Mia Chang z Gryffindoru.
- Chang?
- Tak, Albus zna ją lepiej – odpowiedział młody Potter patrząc się na brata.
- No dobrze. Trzeba się zacząć rozpakowywać – powiedział ojciec, patrząc na panią Foreman, która wołała wszystkich z jadalni.
Albus i reszta ruszyli tam szybko.
- Ustaliliśmy wszystko z Ginny i Sarą.
- Ginny z mężem i Lily, będą spać w naszej starej sypialni na poddaszu. Państwo Porter zajmie gabinet męża, przerobiony tymczasowo w sypialnie. Drugie piętro więc należy do dorosłych.
- Sue zamieszka w pokoju mojego syna – tu na twarzy Michaela wymalowała się wściekła mina.
- W pokojach gościnnych zamieszka Albus i Michael, oraz James – rzekła zapraszając gestem ręki dorosłych do wejścia po schodach.
Młody Foreman podszedł do Gryfonów i powiedział:
- Pokażę wam pokoje.
Ruszyli schodami na pierwsze piętro, gdzie było wyjście na balkon i trzy pary drzwi, oraz schody na drugie piętro.
- Sue, mieszkasz tutaj – powiedział Michael otwierając jakiejś drzwi. Gryfonka weszła tam i uśmiechnęła się:
- Przytulnie.
Pokój Albusa i Michaela znajdował się naprzeciw. Wyglądał całkiem ładnie, stały tam dwa, wyglądające na wygodne łóżka, szafa, stoliki i lampki. Ich kufry już na nich czekały.
- Fajny pokój – powiedział z uśmiechem Albus i usiadł na łóżku.
- Chodź, pokaże ci widoki z balkonu – odpowiedział Michael i wyszli z pokoju na spory balkon.
Oczom Albusa ukazał się piękny widok. Wszędzie, aż po horyzont widniały wspaniałe, pokryte śniegiem wzgórza. Domy był oddalone od siebie o sporą przestrzeń. Wszystko sprawiało wielkie wrażenie.
- Pięknie - powiedziała Sue, która właśnie nadeszła.
Nie był to jednak czas na odpoczynek. Kiedy Gryfoni się wypakowali, rodzice już zaganiali ich do jakiś zajęć. Panie przyrządzały przysmaki w kuchni, a panowie kryli się gdzieś w kątach. Wieczorem wszyscy usiedli przy kolacji.
- Mam nadzieję, że nie narozrabiałeś w tym roku – powiedziała Ginny patrząc na Jamesa, który pokręcił głową z uśmiechem.
- Co słychać u Hagrida? – spytał Harry patrząc w stronę Albusa.
Syn zaczął opowiadać o gajowym, a Michael i Sue rozegrali pojedynek w szachy. Po jakimś czasie kolacja dobiegła końcowi, a Gryfoni czmychnęli na górę. James musiał się czuć nieco nieswojo, ponieważ nie było tu żadnego z jego znajomych. Przez ten tydzień mało się działo. Cała trójka większość czasu unikała rodziców, spacerując po dolinie, albo siedząc w pokoju Michaela. Szybko nadeszły święta, w dzień Bożego Narodzenia, rodzice od rana wysyłali wszystkich do pracy. Albus, Michael i Sue schowali się w komórce na miotły i rozegrali partię w gargulki. Do domu państwa Foreman zjeżdżało się mnóstwo ludzi. Rano przyjechali Geogre Weasley z Molly i Arturem. Właśnie z powodu Geogre’a Gryfoni musieli zmienić miejscówkę, bo jak sam stwierdził – „ Przejmuję ich kryjówkę ”. Po południu zrobiło się naprawdę tłoczno, pojawiła się Hermiona i Ron Weasley, wraz z dziećmi. Harry natychmiast zwołał jakieś spotkanie właśnie z nimi, a reszcie zabronił wchodzić do pokoju. James zaproponował, żeby wszyscy zaczęli podsłuchiwać, ale na ich nieszczęście usłyszała to Molly, więc nie mieli wyjścia jak zrezygnować z planów. Wszyscy czmychnęli na górę, wliczając w to Geogre’a, który chciał użyczyć swoich Uszów Dalekiego Zasięgu.
Później wszyscy zaczęli stroić choinkę, którą przyniósł Harry z panem Foremanem. Albus, James i Michael wieszali bombki gdzie popadnie, ale Rose i Sue musiały namyśleć się przed każdą decyzją. Lily i Hugo jedynie stłukli kilka bombek, ale nikt nie miał im tego za złe. Wieczorem wszystko już było gotowe. Choinka była naprawdę piękna, stół stał przykryty śnieżno białym obrusem i zastawiony potrawami. Pani Weasley puściła w radiu stare kolędy i wszyscy usiedli do stołu. Nie obeszło się bez tradycyjnego łamania się opłatkiem, a chwilę później zaczęło się ucztowanie. Pan Foreman i James zaczęli rozmawiać o Quidditchu i Nimbusach, które ojciec Michaela produkował. Pan Weasley rozmawiał z Harrym o sprawach w ministerswie. Hermiona i Ginny prowadziły jakąś zażartą dyskusję, a Ron opowiadał Lily i Hugo jakąś straszną historię.
- Więc Albus, co słychać w Hogwarcie? – nagle odezwał się Geogre z boku.
Albus zaskoczony, zaczął się zastanawiać co mu odpowiedzieć, ale on kontynuował:
- Mam do ciebie pewną prośbę…
- Do mnie? – zdziwił się Albus.
- Słyszałem, że jesteś niezły z eliksirów… - Albus tylko kiwnął głową.
- Mam tu taki przepis na eliksir, ale nie mogę go sprawdzić, bo do jego produkcji potrzebny jest… nieco mało dostępny składnik. W Hogwarcie jest jednak wszystko.
Albus podrapał się po głowie. Jeśli to prawda, to będzie musiał prawdopodobniewykraść składnik ten, ze schowka profesor Soulfly, a to już brzmi niebezpiecznie.
- Taak… Czemu nie? – powiedział, trochę bez namysłu.
Geogre klasnął cicho w ręce i powiedział:
- Ot, prawdziwy Potter.
Albus uśmiechnął się blado.
- To recepta. Masz tu napisane jak to przyporządzić i jakich potrzebujesz składników.
- Zaraz… co to w ogóle za eliksir? Jak mam go sprawdzić?
- Sprawia on, że nawet charłak byłby w stanie coś wyczarować. Podnosi zdolności czarodzieja.
Albus poczuł falę ekscytacji.
- To wspaniałe!
- Cicho… Nie chcesz chyba, żeby Molly cię usłyszała…
- Do dziś nie lubi moich wynalazków, kiedyś z Fredem robiliśmy ich masę…
- W każdym razie, jeśli eliksir zadziała wyślij mi list.
Po jakimś czasie wszyscy byli już tak napchani, że nie pozostało nic innego jak rozpakować prezenty. Albus dostał kilka wielkich zestawów słodyczy, wspaniałe szachy, kilka książek i innych drobiazgów. Później wszyscy rozprostowali kości. Albus, Michael i Sue założyli kurtki i wyszli na zewnątrz.
- Dawno się tak nie objadłem – powiedział Michael, ale Sue i Potter nawet nie mieli siły mu odpowiadać.
Ruszyli śnieżną doliną rozmawiając. Pan Foreman musiał udać się do pracy, ponieważ w jego firmie miał miejsce jakiś wypadek. Niebo było bezchmurne, a wszyscy w świetnych humorach. Chwilę później Gryfoni urządzili sobie bitwę na śnieżki i nawet nie zauważyli, gdzie poniosły ich nogi.
- Chyba żeśmy za daleko zaszli – rzekł Michael rozglądając się w około.
Faktycznie wokół nich widniały tylko wzgórza i pagórki pokryte śniegiem. Było też bardzo ciemno, co skutecznie utrudniło orientacje.
- Tam… - powiedziała Sue wskazując gdzieś ręką.
Daleko na horyzoncie widniał mały domek. Trójka Gryfonków natychmiast ruszyła w jego stronę, ale gdy tylko podeszli od razu się zawiedli. To była rudera, stary zniszczony dom. Ściany były pokryte pleśnią, drzwi wyglądały jakby stały tutaj całe wieki. W dachu widniało pełno dziur, a okna były powybijane. Przyjaciele delikatnie obeszli dom, ciągle mijając jakieś stare deski z gwoździami. Za domem ukazał im się mały cmentarzyk. Widniały tam trzy nagrobki.
- Nie podoba mi się tutaj… - powiedziała Sue.
- Nigdy tu nie byłem – odpowiedział Michael.
Albus podszedł do jednego z nagrobków, który wyglądał dosyć zadbanie. Z kamiennej płyty przeczytał:

Tu spoczywa John Davis.
2006-2016
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 16:46
Rozdział Dwunasty
„Powrót do korzeni”

Śnieżne góry migały w oknie pociągu, którym podróżowali uczniowie do Hogwartu. Święta minęły, więc trzeba było wracać do szkoły. To były jeden z najlepszych świąt w życiu Albusa, ale mimo wszystko czuł jakiś dyskomfort. On, Sue i Michael od czasu zabłądzenia w dolinie nie rozmawiali o niczym innym, jak o tajemniczym nagrobku.
- Zastanówmy się jeszcze raz… - powiedział Michael.
- John to nasz kolega z klasy, nie może być… pochowany… - odparła Sue.
- Ale sam mówił, że mieszka tam gdzie ja… - wtrącił znów Foreman.
- To przecież niemożliwe!
- Albus?
Al otrząsł się z rozmyślenia i powiedział:
- Musimy go spytać…
Przyjaciele wytrzeszczyli na niego oczy.
- Może to jego rodzina - powiedział i znów wgapił się w okno, więc Gryfoni popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami.

Pociąg w końcu dotarł na stację i uczniowie mogli ruszyć powozami, do Hogwartu. Albus cieszył się, że wrócił do szkoły. Powoli zaczął tęsknić za tymi murami, lekcjami, czy szkolnymi błoniami. Gryfoni od razu ruszyli do wieży, a była już tam cała klasa Ala. Wszyscy wymieniali się nowinami ze świąt. Potter ujrzał nawet Mie Chang siedzącą przy kominku i rozmawiającą ze znajomymi. Przez moment Gryfon chciał nawet do niej podejść, ale uznał, że dziewczyna z pewnością nie zapamiętała z tamtej nocy niczego. Ruszył więc dalej i podszedł do Johna, który również siedział na fotelu. Wyglądał źle, miał wory pod oczami, ale Albusa to nie dziwiło. Johnowi nigdy nic nie wychodziło. Żadne zaklęcia czy eliksiry. Tak jakby trzymał w sobie jakąś wewnętrzną blokadę. Musiał żyć w ciągłym stresie. Al wziął głęboki oddech i rzekł:
- Cześć John. Mam do ciebie sprawę…
John spojrzał na niego i odparł:
- Tak?
- Byliśmy w Sunderland i widzieliśmy nagrobek podpisany twoim imieniem i nazwiskiem… - wypalił szybko.
John zamyślił się i powiedział:
- To musiał być mój kuzyn, nie utrzymuję z nim kontaktu… - i faktycznie zrobił się jeszcze bardziej smutny.
Albus zmieszał się i bąknął
- Ah… Ok.
- Chyba nie myślałeś, że zrobili to już dla mnie?
Albuś zaśmiał się i powiedział:
- Nie, nie - i pożegnał się szybko, żeby nie spalić się ze wstydu.
***
- Pamiętajcie! Na jutro chcę mieć wypracowanie na temat stworów, o których ostatnio mówiliśmy… - powiedział profesor Kingsley.
- Albus! Nie możesz ukraść tego składnika! - powiedziała cicho Sue.
- Czemu nie? To tylko jeden składnik, Soulfly ma ich chyba setkę - wtrącił się Michael.
- Raczej nie. To rzadko spotykana roślina, do tego halucynogenna, nie można jej sprzedawać!
- No, ale my ją tylko użyjemy w eliksirze - powiedział Albus.
- Ja pomogę Alowi - zaproponował Michael, ale Sue natychmiast zaprotestowała:
- Nie! Złapią was obu! - ale Gryfoni już jej nie słuchali.
Wieczorem w pokoju wspólnym Albus rozmyślał jak zakraść się do składziku profesor Soulfly, kiedy Michael pisał wypracowanie dla Kingsleya.
- Jakie jeszcze były te stwory?- zapytał drapiąc się piórem po głowie.
Albus oderwany od myśli bąknął:
- Co?
- Och… No… Masz stworzenia morskie?
Foreman zamyślił się i zaczął coś pisać, po czym znów podniósł głowę. Al westchnął:
- Ech… No… duchy?
- To znaczy?
- Były te zwykłe, jak nasze szkole, ale i te związane z żywiołami. Wodne, ogniste, powietrzne…
- Faktycznie! - powiedział i znów zabrał się do pisania.
Sue siedziała przy nich jakby wartowała, aby nie wymknęli się z wieży. W końcu Al postanowił, że uda jakoby miał iść do łóżka, po czym przeleżał tam dwie godziny. Było już bardzo późno, Potter zdecydował się pójść samemu. Nie chciał narażać Michaela, to było jego zadanie. Gryfon wstał cicho z łóżka, Foreman chrapał już głośno, więc wymknął się szybko z dormitorium do pokoju wspólnego. Na fotelu nadal siedziała Sue, co Albus chciał przywitać głębokim westchnięciem, ale w porę się powstrzymał. Gryfonka spała. Potter przeszedł obok niej na palcach i wyszedł z wieży. Była tam bardzo zimno i ciemno, a ze ścian dobiegały złowrogie szepty. Al wyjął różdżkę i szepnął:
- Lumos - i z końca jego różdżki wyspał się snop światła.
Ludzie na obrazach syknęli ze złością, kiedy poświecił im po oczach. Jego kroki roznosiły się echem po korytarzy. Stare zbroje, poustawiane w rogach nagle zaczęły wydawać się Gryfonowi złowrogie. Albus odetchnął z ulgą, kiedy znalazł się w podziemiach. Było tam jeszcze ciemniej i zimniej, ale Potter nie zwracał na to uwagi. Na palach podszedł do drzwi od sali lekcyjnej i machnął różdżką:
- Alohomora - coś strzykło, a drzwi się otworzyły.
Albus zadowolony z siebie wparował do klasy i od razu podbiegł do drzwi od składzika. Postąpił z nimi podobnie jak z poprzednimi i rozejrzał się szeroko. Były tutaj wielkie półki, a na każdej z nich słoiki, menzurki, probówki, z dziwnymi substancjami. Potter wyjął kartkę ze spodni. Miał na niej napisaną nazwę składnika. Szybko odnalazł potrzebny składnik, ale w duchu przyznał rację Sue. Na półce stały tylko dwie menzurki opatrzone poszukiwaną nazwą.
Szybko włożył je do kieszeni i delikatnie zamknął drzwi. Gryfon poczuł się zbyt pewnie, jeden słoik udał na ziemię i z donośnym trzaskiem rozbił się na milion kawałeczków. Albus puścił się biegiem, modląc się w sercu, że woźny tego nie słyszał. Adrenalina tak na niego podziałała, że zanim się obejrzał był już w sali wejściowej. Al nie chciał być złapanym i wyrzuconym ze szkoły. Co by powiedzieli rodzice, gdyby jeden dzień po rozstaniu na stacji znowu zobaczyli syna. Potter w dalszym ciągu biegł i stanął dopiero przy schodach do wieży Gryffindoru. Odetchnął z ulgą i zaśmiał się pod nosem. Coś chwyciło go za ramię i obróciło do siebie. To nie był woźny, Albus był w groźniejszych tarapatach. Za ramię trzymał go profesor Kingsley z wycelowaną w niego różdzką.
- Potter!? Co ty tu robisz!? To ty narobiłeś tego hałasu? - spytał szybko.
Albus nie wiedział co powiedzieć, więc tylko bąknął coś pod nosem.
- Idziemy do pani Dyrektor chłopcze. Nie możesz wałęsać się po szkole nocami, zwłaszcza po ostatnim incydencie - powiedział ostro i schował różdzkę…
Albus chciał coś powiedzieć, ale bał się otworzyć ust, więc zamilkł i ruszył za nauczycielem.
 
 
Piotro888 




Preferowany:
RPG Maker XP

Pomógł: 4 razy
Dołączył: 30 Sty 2011
Posty: 60
Skąd: Du Weldenvarden
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 19:11
:shock:
________________________
WygrajGry.pl
http://wygrajgry.pl/ref/228569
Zgarniaj oryginalne gry komputerowe za darmo!
Weź udział w konkursie i wygrywaj najnowsze gry takie jak:

Cytat:
- Far Cry 3
- Assassin's Creed 3
- Call of Duty: Black Ops 2
- Medal of Honor: Warfighter
- Need for Speed: Most Wanted

I wiele innych!

Dołącz już teraz!

http://wygrajgry.pl/ref/228569
 
 
 
noruj 




Preferowany:
RPG Maker XP

Ranga RM:
4 gry

Pomógł: 2 razy
Dołączył: 19 Cze 2010
Posty: 121
Wysłany: Nie 27 Lut, 2011 19:32
Haha;D
Nie ma to konkretna wypowiedź xD
 
 
Ayene 




Ranga RM:
4 gry

Pomogła: 232 razy
Dołączyła: 18 Wrz 2007
Posty: 2424
Wysłany: Wto 01 Mar, 2011 11:21
Choć tematyka mi zupełnie obca, to pierwsza część wydała mi się zachęcająca. Nie wiem, czy odbierzesz to za komplement, ale posługujesz się prostymi (lekkimi) sformułowaniami, przez co ma się tym bardziej wrażenie, że czyta się opowieść o młodych ludziach... Górnolotny język, któremu często towarzyszą toporne opisy zdecydowanie nie pasowałby do powyższej treści... nie wiem jednak, czy zabieg ten jest celowy... ale na pewno udany :->

Jeśli mogę jednak służyć radą, to według mnie popełniłeś zasadniczy błąd. Chciałeś pokazać za dużo :-> 12 rozdziałów może wydawać się przytłaczające jak na pierwszy raz ;-) Osiągnąłbyś lepszy efekt, gdybyś zamieścił pierwszy, poczekał na opinie użytkowników i po jakimś czasie zamieścił kolejny...

Przyznam się, że nie dałam rady przeczytać całości (z wielu powodów). Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, abym w wolnym czasie powróciła do lektury. Wówczas postaram się napisać nieco więcej :aww:

Aha... zwracaj uwagę na interpunkcję - brakuje wielu przecinków :->
Pozdrawiam.
________________________


 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group | Template Klam by Ayene